Wczorajszy wyjazd przeniesiony na dziś - polatane pod Wrocławiem z przerwą na kawę/herbatę w Kątach. Nowe drogi, nowe miejsca. Równo, spokojnie, z radami, wskazówkami i bez rwania.
Plan był inny, ale wyszło, jak wyszło. Miał być trening ze znajomą, ale deszcz, plucha i zgnilizna za oknem skutecznie zniechęcały. Było więc sprzątanie, majsterkowanie itp. Ale jak się człowiek na rower nastawi, to tak lipnie rezygnować, więc przez zmierzchem wpadło jeszcze półtorej godzinki.
Słońce, ciepełko, momentami uciążliwy wiatr, wolne w pracy. Nic tylko wsiadać i jechać. Niektórzy dopiero się budzili, gdy ja zwarta i gotowa zakładałam buty. Miałam jakiś plan, ale w trakcie postanowiłam go zmienić i trochę się zgubić. Były wsie, dziury, bruki, główne drogi, piękne krajobrazy. Cudownie - taki listopad akceptuję.
Fajnie pracować na swojej stałej trasie wypadowej z Wrocławia - wpada człowiek do firmy, zostawia plecak i fruuu - leci sobie pojeździć, wraca, przebiera się i jeszcze drugie śniadanie zdąży zjeść :D
Plan był trochę inny, ale zanosiło się na deszcz, więc wietrzne kółeczka pokręcone po okolicy, żeby w razie czego szybko uciec do domu. ;) Bez pulsu, bo...zapomniałam opaski xD