Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2017

Dystans całkowity:1218.17 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:47:39
Średnia prędkość:25.56 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:101.51 km i 3h 58m
Więcej statystyk

Salmopol po raz pierwszy

Piątek, 30 czerwca 2017 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Weekendowa wycieczka do Wisły rozpoczęła się od podjazdu pod Salmopol i zjazdu z powrotem. Było fajnie. Ghost mnie nie zabił, ale momentami robiło mi się ciepło. ;)
Tym wyjazdem zakończyłam czerwiec wynikiem ponad 1200 km w miesiąc i ponad 4000 km w ciągu pół roku.

Pierwszy raz w nowym miejscu

Czwartek, 29 czerwca 2017 · Komentarze(0)
Już po przeprowadzce, więc czas zacząć szukać tras na wypady. Na pierwszy ogień - Sobótka. W planach siedemdziesiąt parę km, unikanie przejazdu przez Bielany, dróg nr 35 i nr 8. Do samej Sobótki tak się pozakręcałam, że wyszło mi ponad 50 km - przejazd przez sam środek Bielan i kawałek drogą 35. Parę razy zawracanie, bo GPS próbował mnie wywieść w pole. W dodatku wiał silny wiatr w twarz, więc i prędkość pozostawiała wieeeele do życzenia. W miasteczku usiadłam w kawiarni przy rynku i przestudiowałam mapę wypierając inny wariant drogi - tym razem trafiłam lepiej - tylko przejazd przez drogę nr 8 i 1-1,5 km bruku. W dodatku z wiatrem, więc dużo szybciej. I przez miasto tylko jakieś 6 km, nie 15, jak w drugą stronę. Ogólnie na plus. Następnym razem pomyślę nad zdobywaniem Ślęży :)

Do pracy

Poniedziałek, 19 czerwca 2017 · Komentarze(0)
Czerwiec to czas rad pedagogicznych w szkołach, więc dziś z Trzebiatowa do Gryfic przez Cerkwicę na rade i po dwóch godzinach powrót tą samą drogą. Cudnie się jechało. Powoli żegnam się ze swoimi stałymi trasami, niedługo przyjdzie mi wytyczać nowe w zupełnie innym miejscu. 

Seteczka w słoneczku

Niedziela, 18 czerwca 2017 · Komentarze(0)
Trzebiatów - Kamień Pomorski - Cerkwica - Lędzin - Cerkwica - Trzebiatów i 10 km dokrętki do Czaplina - wjechałam w drogę, która zastanawiała mnie już od jakiegoś czasu - dokąd prowadzi, co zobaczę po drodze? Prowadzi niecałe 2 km od głównej trasy i kończy się za ostatnim domem. Wiedzie między łąkami i polami oraz sporadycznie pojawiającymi się domkami. 
Ogólnie dziś pod wiatr i z wiatrem, ale przy pełnym słońcu i wysokiej temperaturze nie narzekam. Jechało się dobrze, chociaż na nadmorskich odcinkach ruch był dziś spory.

Tyle co nic...

Sobota, 17 czerwca 2017 · Komentarze(0)
Pierwsza połowa weekendu na plus - morze, plaża, zamki z piasku i ogrom miłości. 
Poranny (południowy) powrót do rzeczywistości. Wyjazd dziś tylko na działkę na chwilę, bo ani pogoda, ani nastrój nie ten. Albo raczej - bo nie mam dziś motywacji na więcej. Jutro mam być lepiej. ;)

W stronę słońca...

Środa, 14 czerwca 2017 · Komentarze(0)
...ale pod wiatr. A później w drugą i z wiatrem. Świerzno i z powrotem, a później przez park na działkę podlać pomidory. Od Świnoujścia trochę już minęło, a ja nadal czuję łydki... Słabo, oj słabo. Ale w drugiej połowie długiego weekendu będzie jeżdżone i to mam nadzieję, że konkretnie. 
O takiej formie niedawno nawet nie śniłam, ale wiadomo...apetyt rośnie w miarę jedzenia. ;) Także trzeba się spiąć i popracować nad tym. 

XVII Ultramaraton Rowerowy im. Olka Czapnika - 350 pękło!

Sobota, 10 czerwca 2017 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Dane z pomiaru czasu: 355 km w 14:41. 24,17 km/h.
Nie bikestatsie, to nie pomyłka, nic nie będę poprawiać. Po dwóch latach od ostatniej próby udało mi się tego dokonać - przejechałam na raz ponad 300 km. Próbę sprzed dwóch lat mi udaremniono, ktoś uważał, że wie lepiej ode mnie, co dla mnie dobre. Po tym przez kolejne dwa lata nawet nie próbowałam. Wśród celów na ten rok znalazło się jednak przejechanie w końcu takiego dystansu. Planowałam jednak raczej niewiele ponad 300 km i raczej w ramach wycieczki, a nie jedynego z cyklu tegorocznych Supermaratonów z dystansem ultra. Jednak po przejechanym w niesamowitym tempie maratonie w Choszcznie zaczęłam rozważać tę możliwość. Dodatkowo namawiał mnie na to Krzyś głęboko wierząc w moje możliwości. 
Zmieniłam więc dystans i zaczęłam zastanawiać się, jak dokonać niemożliwego i poprawić swój życiowy rekord odległości o 100 km. Gdy okazało się, że startuję w jednej grupie z Panem Romanem, a chwilę przed nami startuje jego syn Marek odtańczyłam taniec radości - istniała szansa, że przeżyję i dojadę. 
W piątek po południu wraz z Mamą zawitałyśmy do Świnoujścia. Nocleg miałyśmy przezornie zarezerwowany po "właściwej" stroni Świny, tak aby wczesnym rankiem nie musieć się przeprawiać promem, co generuje koniecznej jeszcze wcześniejszego wstania. Niedługo po nas przyjechał Krzyś. Wszyscy troje mieliśmy na sobotę ten sam plan: przejechać 355 km. Krzyś dołożył do tego jeszcze "w jak najlepszym czasie". Korzystając z ciepłego popołudnia wybraliśmy się na plażę przed odprawą techniczną, na której udało się spotkać kilku znajomych, a mama kilkakrotnie udzielała wskazówek odnośnie przejazdu sobotnią trasą. 
Wieczorem jeszcze przygotowanie sprzętu i spać - pobudka przed 4, bo na 5 rano zaplanowano pierwsze starty, a należało być parę minut wcześniej, by zamontować nadajniki GPS na rowerach. Ostatnie rozmowy przed startem, życzenia powodzenia, buziaki i fruuu - pojechali! Startowałam z Panem Romanem w ostatniej grupie na tym dystansie, niedługo później dogoniliśmy jadącego spokojnie Marka, czekającego na tatę. Z oboma panami przejechałam znów resztę trasy i znów wiele im zawdzięczam - kilkakrotnie udało mi się wyjść na krótką zmianę, ale większą część dystansu mogłam jechać z tyłu. Przed Stepnicą doganiamy kolegę Krzysztofa i w takim składzie jedziemy prawie do końca. W międzyczasie zdarza się, że na dłuższą lub krótszą chwilę ktoś jeszcze się z nami zabierze, ale są to zwykle epizody. Nieco dłużej jadą z nami Pan Mirek z córką Kamilą, ale także oni po pewnym czasie najpierw nam odjeżdżają, a później dają się dogonić. Na trasie stajemy kilkakrotnie - na każdym z punktów, a czasem i poza nimi, ale po Choszcznie wiem, że te postoje są nam potrzebne - mam chwilę, by spokojnie zjeść, napić się, rozprostować kości. Wprawdzie różnica między pomiarem czasu, a moim licznikiem okazuje się spora, ale wiem, że jadąc samotnie, nawet bez postojów nie byłabym w stanie wykręcić żadnego z tych czasów i przyjechałabym dużo później. 
Sama trasa okazała się ciekawa, chociaż miejscami asfalt był w gorszym stanie. Dla mnie największym problemem okazał się przejazd przez Szczecin. Mniej więcej znałam przebieg trasy, ale gdybym musiała pokonać ją samotnie, to zdecydowaną większość skrzyżowań pokonałabym pieszo po pasach. Przejazd przez ogromne skrzyżowanie na Struga był koszmarem mimo sygnalizacji świetlnej i jadących przede mną chłopaków. Podobnie miałam w czasie przejazdu ulicą Krygera - niesamowicie ruchliwą, pozbawioną jakiegokolwiek pasa awaryjnego, posiadającą tylko po jednym pasie ruchu w każdą stronę. Z tego powodu chyba nie zdecydowałabym się po raz drugi na tę trasę (chociaż czas jeszcze pewnie to zweryfikuje). Trasa oznakowana była za pomocą pasków na znakach, które nie sprawiają mi problemu, ale wierzę, że ktoś nie znający Szczecina, mógł nie tylko czuć się zdezorientowany, ale także zgubić drogę. 
Pogoda dopisała - jedynie o poranku było chłodniej i mokro po nocnej ulewie, ale dość szybko zaczęło robić się przyjemnie ciepło. Wiał jednak normalny dla Świnoujścia wiatr. Sam maraton zorganizowany był według mnie bardzo dobrze - lubię atmosferę w Świnoujściu, chociaż zabrakło mi niedzielnej dekoracji zwycięzców. Miała ona za każdym razem taki odświętny charakter, stanowiła jeden z chlubnych wyróżników tej imprezy na tle większości innych, pozwalała spotkać się i porozmawiać ze znajomymi jeszcze raz, na spokojnie. A tak... kilka krótkich rozmów i czas się żegnać. Mam nadzieję, że z częścią świnoujskiej ekipy uda mi się spotkać przy okazji drugiej z organizowanych przez nich w tym roku imprez. 
Wieczorem wybraliśmy się jeszcze z Krzysiem na pizzę, by uzupełnić te tysiące wypalonych w czasie jazdy kalorii. W niedzielę poranek upłynął nam jeszcze na rozmowach, pakowaniu i żegnaniu się z przemiłymi właścicielami domków Zbyszko, gdzie spaliśmy. Mama pojechała do domu, a ja z Krzysiem, korzystając z przepięknej pogody, wybrałam się na plażę. Odpoczywaliśmy, snuliśmy leniwe plany na przyszłość i...nie wiedzieć kiedy...trochę nas spiekło - może wyrównamy kolarską opaleniznę :D
Mój chłopak przejechał trasę w zakładanym czasie i zdobył  1 w kategorii oraz 3 miejsce w open - to naprawdę nie lada wyczyn. Ja znów byłam bezkonkurencyjna - pozbawiona konkurencji - byłam jedyną kobietą startującą na tym dystansie na rowerze innym. I dokonałam czegoś, co jeszcze niedawno zdawało się zupełnie niemożliwe. Nogi dziś bolą, ale granica moich możliwości znów została przesunięta. A ja jestem szczęśliwa. Dziękuję :*
Relacja Mamy
Relacja Krzysia
Nasze zdjęcia

Dzieci na wakacjach ;) 

Na trasie - 45 km do mety - Pan Roman, Marek, kolega Krzysztof i ja.
Zdjęcie wykonał Krzyś (jak całe mnóstwo innych w albumie) 

Towarzysko

Poniedziałek, 5 czerwca 2017 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Z mamą ustaliłyśmy, że rower popołudniem, jak wiatr trochę się uspokoił. I rzeczywiście, po obiedzie nie był już tak silny, jak wcześniej i spokojnie dało się jechać. W planach Kamień, Dziwnówek, trasą nadmorską do Lędzina, Cerkwica. W trakcie przerwa w Trzęsaczu na gofry. W Cerkwicy mama skręca do domu, a ja jadę jeszcze raz do Świerzna, żeby dokręcić do zaplanowanych 100 km. Na rondzie, gdzie się żegnamy akurat przejeżdża dwoje kolarzy na szosach - doganiam ich szybko i spokojnie dojeżdżamy do ronda w Świerznie, gdzie ja zawijam na Trzebiatów, a oni do Gryfic. Jechało się spokojnie, przyjemnie, i, jak się okazuje, nie tak powoli... :)