Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2017

Dystans całkowity:1150.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:49:42
Średnia prędkość:23.16 km/h
Maksymalna prędkość:55.22 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:88.54 km i 3h 49m
Więcej statystyk

Zimno!

Poniedziałek, 29 maja 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
18 stopni dziś u mnie! Po weekendowych upałach to wręcz Alaska! W dodatku szaro, buro, nieprzyjemnie. Ale rower sam pojeździć nie pójdzie. No to poszłam. Mama dojechała ze mną do Paprotna i zawróciła, bo zmarzła - wiało od morza, a my na krótko. Za Świerznem jednak niebo zaczęło się przecierać. Pod Kamieniem Pomorskim pełne słońce! A z powrotem znów w tę przymgloną chłodną szarość. Pod koniec czułam trochę nogi jeszcze po sobotnim maratonie chyba. I skurcz mnie złapał po wewnętrznej stronie uda - tak dziwnie jakoś. Ale luz... chyba widać progress. Albo coś, nie wiem... 
Teraz dwa dni bez roweru - jutro po pracy maja być burze, w środę z pracy do pracy, dopiero w czwartek będzie można pokręcić. Według prognoz w temperaturze...10 stopni. Dramat jakiś. 

Na działeczkę

Niedziela, 28 maja 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Po choszczeńskim słoneczku wyrównać opaleniznę. Przez park, powolutku, na działeczkę. Jak wystawiłyśmy z mamą blade ramiona...słońce zaszło za chmury :p 

XII Choszczeński Maraton Rowerowy

Sobota, 27 maja 2017 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Cóż to był za maraton! 250 km pojezierzem drawskim, a więc górki, doliny, łąki, lasy i długa, długa droga przed siebie. 
Mama stwierdziła "Ciechańskim się utrzymasz", no to postanowiłam spróbować, a że Ciechańscy utrzymywali się całej grupie, to przez jakieś 17 km jechałam razem z niemal całą grupą, z którą wystartowałam. Coś niesamowitego! Później grupa się posypała i zaczepiłam się na koło dwóm Panom Ciechańskim - Panu Romanowi i jego synowi Markowi. Niemal 250 km pozwolili mi wieźć się na kole. Kilkakrotnie udało mi się wyjść na zmianę, ale nie był to znaczący odcinek całej trasy. 
A trasa, jak to w Choszcznie - ciekawa, malownicza, urozmaicona i długa. Dwie małe pętle, każda po 47 km, okazały się odcinkami bardzo szybkimi, pierwszą przejechałam w ciągu godziny i 40 minut, obie zajęły mi 3,5 godziny (na 94 km!). Początkowo planowałam zatrzymać się jedynie dwukrotnie na punktach żywieniowych, by uzupełnić wodę w bidonach. Okazało się jednak, że pan Roman i Marek zatrzymywali się na każdym - na pierwszym pojechałam dalej z Beatką - dojechali do nas po kilku km. Na kolejnych stwierdziłam więc, że nie ma sensu wyrywać się samej do przodu, bo panowie i tak mnie dogonią, a jazda z nimi okazała się zdecydowanie łatwiejsza niż samotnie. Wobec tego zostałam zaopiekowana na każdym kolejnym punkcie, rękoma i nogami wzbraniając się przed kolejnym banankiem, wafelkiem czy bułeczką. <3 Wypijałam za to hektolitry wody i łapałam oddech. Dlatego też wskazania z pomiaru czasu różnią się trochę od tych z mojego licznika. Ale wynik wciąż pozostaje spektakularny, jak na moje możliwości. ;) Mam wrażenie, że forma idzie w górę, wobec czego pewne decyzje podejmują się same, jakby poza mną. 
Na trasie przez chwilę jechała z nami mama oraz wielu innych maratończyków, kilka osób udało nam się nawet wyprzedzić (co dla mnie jest pewną nowością - zwykle, to mnie wszyscy wyprzedzają :p )
Po dojechaniu na metę napisałam Krzysiowi, że już jestem. Okazało się, ze nie przypuszczał, iż dojadę tak szybko - sama zakładałam czas ok 10,5 godz., jako absolutne minimum - i był jeszcze na grillu nad jeziorem. 
Przed dekoracją zdążyłam się wykąpać i ogarnąć, obiad zostawiając sobie na później. Zdjęcia nie wszystkich dekoracji mam - mimo dogodnego miejsca siedzenia, dość często niestety zasłaniano mi dekorowanych, a po 250 km naprawdę nie chciało mi się wstawać zbyt często... 
Wieczorem, tradycyjnie już, w hallu (lub atrium, jak kto woli) choszczeńskiej hali toczyły się jeszcze wieczorne rozmowy towarzystwa śpiącego na miejscu. 
Zarówno w piątek, sobotę i niedzielę wystarczył nam jeszcze czasu na spacery na jezioro - z mamą, Krzysiem oraz we troje. Było pięknie! Ciepło, bezwietrznie, idealnie. 
Wskazania pomiaru czasu są następujące:
9:33:04 na 246 km, co daje średnią 25,86. Mimo kilkunastu minut poświęconych na przerwy i tak przyjechałam o godzinę szybciej niż zakładałam - coś niesamowitego. Nie ma się jednak, co oszukiwać - gdyby nie pan Roman i jego syn Marek w życiu nie wykręciałabym takiego wyniku. 
Krzyś także pojechał fenomenalnie <3 
Zdjęcia 
Jestem z siebie niesamowicie zadowolona, poza tym sobotnim maratonem przekroczyłam 1000 km - to pierwszy miesiąc w tym roku (a nie wiem, czy nie ogólnie), w którym mi się to udało. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. :)


Do 2500

Czwartek, 25 maja 2017 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Tą wycieczką przekroczyłam już 2500  km w tym roku. 
Do Paprotna pod silny wiatr, z Paprotna z silnym wiatrem - 30 km/h pod górki. Było fajnie. :) 

Po pracy

Wtorek, 23 maja 2017 · Komentarze(0)
Niedziela spędzona w Wambierzycach, a później w samochodzie w drodze do domu, poniedziałek w pracy, a później nad sprawdzianami i dlatego dopiero dziś udało się wyskoczyć po lekcjach na chwilę na rower. Trasa na Kamień i z powrotem. Trochę przemyśleń dotyczących najbliższych startów, trochę zachwycania się kosaćcami, dmuchawcami i kaczeńcami. Chciałam szybciej, ale na powrocie wiatr w twarz. 

VIII Klasyk Radkowski - pokonany!

Sobota, 20 maja 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Dotychczas w Radkowie zawsze coś - trzy lata temu ledwie wyleczona kontuzja kolana, dwa lata temu zły dzień, rok temu całoroczne rozmemłanie. I tak był to jedyny z maratonów, na których byłam, a w którym nie pokonałam dystansu giga. Aż do teraz... 
W piątkowe popołudnie przyjechałam z mamą do Radkowa, niedługo później dojechał do nas także Krzyś i we troje udaliśmy się do bazy maratonu, by odebrać pakiety startowe, przywitać się ze znajomymi, zapytać o stan trasy. Po odebraniu numerów i bogatych pakietów wybraliśmy się jeszcze na niewielkie zakupy spożywcze. Przed snem pozaklinaliśmy pogodę na następny dzień. 
Poranek przywitał nas słońcem, które niestety dość szybko skryło się za chmurami. Po ostatnim maratonie moje spodnie 3/4 po prostu się rozpadły, zmuszona więc byłam założyć krótkie, temperatura jednak była w miarę ok - na podjazdach było człowiekowi ciepło, na zjazdach natomiast marzłam. Po śniadaniu ruszyliśmy we troje na start, przywitałam się ze znajomymi i równo o 8 wyruszyłam na zmaganie z górami. Mama i Krzyś startowali o 8:08, spodziewałam się więc spotkania z obojgiem na trasie. Krzyś wyprzedził mnie na pierwszym podjeździe i pognał przed siebie. A ja rzeźbiłam uparcie w swoim tempie. Na pierwszym kółku wymieniałam się jeszcze z kolegą Krzysztofem - ja odjeżdżałam mu pod górkę, a on doganiał mnie z górki. Później jednak został z tyłu. Pierwsze okrążenie ukończyłam w czasie o kilkanaście krótszym, niż zakładałam - podbudowana tym faktem wyruszyłam na drugie okrążenie. Z kilkoma osobami wymieniałam się w jego czasie, sporo osób mnie także jeszcze mijało. Zatrzymałam się także na punkcie żywieniowym - w dłoń kubek wody i kawałek pomarańczy, iso do bidonu i wio - jadę dalej. Drugi podjazd pod Karłów - obracam się, z tyłu majaczy jakaś sylwetka "Mama!" myślę (jednak nie), więc zaczynam żwawiej pedałować i podjeżdżam całkiem nieźle (jak na moje możliwości). Na szczycie mija mnie pierwszy gigant - Remik. Tylko on mnie zdublował - jestem z siebie dumna! Na trzecim kółku zaczynam mieć problem - podjazd pod Batorów doprowadza mnie do cholery. Męczę się na nim straszliwie, chcę już do domu, jest mi źle. Ale podjeżdżam. I zjeżdżam. Na góralu z amortyzowanym przodem, na grubych oponach mogę sobie tam zdjeżdżać - dziury mi nie straszne. Mimo że męczący i irytujący - lubię ten podjazd w pachnącym świerkowym lesie. Dalej jest już lepiej. Wprawdzie zauważam wzniesienia, których na pierwszym kółku z pewnością nie było! Muszę też bardziej uważać na skrzyżowaniach, które w czasie poprzednich kółek były zabezpieczone. Staję także, gdy łańcuch spada mi z przodu między najmniejszą zębatkę, a ramę i muszę pomóc wrócić mu na właściwe tory. Ale posuwam się do przodu. Wciąż także mieszczę się w zakładanych 11 godzinach. Upewniam się także, czy dobrze wydawało mi się na drugim kółku, że dostrzegam zamek - tak, nad Szczytną wznosi się zamek Leśna - i zjeżdżając po raz trzeci poświęcam mu chwilę uwagi. A później jadę dalej. Do punktu żywieniowego docieram trzeci raz podjeżdżając króciutką ścianeczkę, która jednak zmusza mnie do maksymalnej redukcji przerzutek i wymaga sporo samozaparcia. Sympatyczny pomiarowiec wita mnie z pełnym otuchy okrzykiem i szerokim uśmiechem - nie dziwię się - czeka tam już tylko na mnie, mamę i Krzysztofa. Pozostali maratończycy już przejechali. Zatrzymuję się na moment na punkcie i lecę dalej. Jeszcze tylko zjazd do Kudowy, podjazd pod Karłów i zjazd do Radkowa. 25 km. Niewiele. Godzina i 20 minut, z czego zdecydowana większość poświęcona na mozolną wspinaczkę. Na szczycie, z widokiem na Szczeliniec Wielki, wiem już, że przyjadę wcześniej niż zakładałam. Ostatecznie wychodzi niecałe 10,5 godziny. 
Na mecie czekał na mnie Krzyś, wraz ze sporą grupą znajomych zastanawiający się, kiedy dojadę. No to ten, właśnie teraz! Głodna ruszyłam po pyszną potrawkę z ryżem (co roku tak samo świetna!), a Krzyś skoczył mi po kocyk i aparat. Zjadłam i mogłam siąść przed podium, opatulić się kocykiem i porobić zdjęcia w czasie dekoracji. W momencie wyczytywania podium w kategorii K4, mamy jeszcze nie było, więc odebrałam za nią - gdy wraz z Izą Włosek schodziłyśmy z podium, na plac wpadła...mama. Zdjęcie z podium więc ma. ;) 
Lubię Radków. Świetnie oznakowaną trasę zabezpieczoną w newralgicznych miejscach przez służby oraz członków/sympatyków Klubu Kolarskiego Ziemi Kłodzkiej. Poczucie bezpieczeństwa jakie daje pokonujący trasę i defekty zawodników Bogdan w wozie technicznym. Świetną obsługę na punkcie nad Kudową (z miażdżącym wszystko podjazdem i widokiem). Atmosferę i sympatię, którą naprawdę można tam odczuć. Bardzo dobry obiad i fajne pakiety startowe. 
Po drodze widziałam krowy, owce, kozy, konie, ale także...wiewiórkę, lamy (albo inne alpaki) i całe stado dzików przy samej drodze! Byłam jedną z trzech kobiet, które ukończyły ten dystans. Dane z pomiaru to 195km/10:28:42. Jeden z założonych na ten rok celów osiągnięty. W tym roku nie dałam się pokonać tym górom. Przede mną jeszcze inne wyzwania, ale jestem szczęśliwa. <3 

Relacja Krzysia  <3

Album z dekoracji i zwiedzania Wambierzyc na drugi dzień


W tym samym czasie w Radkowie odbywał się "Rajd Geologa" (chyba) - cóż, nie codziennie ma się możliwość obserwowania, jak góry się wypiętrzają - a te z każdym kółkiem były coraz wyższe :p 

Pośród rzepaków

Środa, 17 maja 2017 · Komentarze(0)
Jechało się dziś pięknie. Słonecznie i cieplutko, z bocznym wiatrem (południowym), który nareszcie nie był lodowaty. Wokół w końcu zrobiło się zielono i żółto - od mniszków i rzepaku. Czas na selfie w rzepaku - ma Krzyś, ma mama, mam i ja! ;) 

Ciepełko!

Poniedziałek, 15 maja 2017 · Komentarze(2)
Miała być burza o 11, ale nie było. Niemniej na rower wyszłam dopiero ok. 13. Za Świerzno i do domu. Wiatr boczny, pełne słońce, niewielki ruch na drodze - tak można jeździć. Musiałam sobie przed Radkowem przypomnieć, jak jeździ się góralem. Jutro czeka go mycie, bo wstyd!

Do Kamienia i z powrotem

Czwartek, 11 maja 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Tym razem to mama przegoniła mnie. Do Kamienia z wiatrem średnia 26 km/h, z powrotem trochę mniej pod wiatr. A w sobotę maraton w Stargardzie. Grupy szosowe na mega "wylosowane" alfabetycznie, na innych prawie też. Ale 9:02 mi pasuje, powinnam zdążyć na dekorację. ;)