Po raz drugi w tym roku seteczka. Ostatnia przebiegła dość nieinwazyjnie, dzisiejsza mnie umęczyła. Najpierw do południa w pracy, po pracy szybkie jedzonko i wio! W planach "a może by tak sto?", pogoda zrewidowała plan powtórzenia ostatniego okrążenia - zamgliło się, słońce znikło za chmurami, zrobiło się szaro. Nie miałam pewności, że zdążę przed zmrokiem, a lampki założyłam raczej umowne. Wobec tego najpierw Cerkwica-Gryfice i decyzja - jadę na Świerzno. W Świerznie rozważałam zjazd na Pobierowo, ale odrzuciłam ten pomysł dość szybko. Dojechałam do Cerkwicy, rzut oka na wiatraki i skręt na Lędzin. Z Lędzina do Trzebiatowa, na liczniku 80 km. Postanowiłam dokręcić brakujące 20 wahadełkiem na Cerkwicę. Powrót, czyli ostatnie 10 km, poczułam mocno - chyba skończyły mi się nogi. Wiatr kręcił jak głupi, wprawdzie słabiuteńki, więc specjalnie nie utrudniał, ale na początku wiał od północy, później od południa, a na koniec skłaniał się ku zachodowi. Na mapie kokardka albo motylek albo coś takiego: https://www.endomondo.com/users/10047181/workouts/884282270 Jutro liczę na łaskawość pogody, podobnie w sobotnie i niedzielne przedpołudnie. A później padnę, umrę i nie wstanę :D
Niektórzy mają kumpli od kieliszka, ja mam kumpla od biegania. Trochę po wydmach, głównie po lesie w spokojnym lekkim tempie. Nawet słońce wyszło. Żyć, nie umierać. I mimo dnia kobiet pean pochwalny na cześć pewnego mężczyzny. Jak wspaniale być z kimś, kto rozumie, że kobieta może mieć kumpli i chodzić z nimi biegać na plotki. Także tak.
Powolutku, powolutku wracam na właściwe tory. Dziś pierwsza seteczka w tym roku. Pod wiatr, z wiatrem bocznym, a na koniec bajecznie w plecy. Trochę człowiek zapomniał, trochę się odzwyczaił, ale będzie dobrze, byleby pogoda dopisywała nadal. Był kot z ruszającą się jeszcze myszką w pyszczku, były stada saren i łabędzi na łąkach, żurawie tuż przy drodze, stary niemiecki cmentarz za Golczewem porośnięty ciemnozielonym barwinkiem spod którego wychylały się białe kwiaty przebiśniegów. Asfalt dobry, trasa malownicza, żyć nie umierać. Albo jechać, nie marudzić. I ciepełko, czasem nawet słoneczko, można część warstw w domu zostawić. Pięknie było, oj pięknie... Uczymy się powoli współpracy z Ghostem, coraz lepiej nam to idzie, coraz sprawniej. Już nie obrażamy się na siebie na śmierć, wybaczamy sobie potknięcia i dajemy radę nawet pod wiatr. ;)
Wolny piątek i słońce za oknem wymagały reakcji. W reakcji wpadło kolejnych 60 km. 10 z wiatrem w twarz, kolejnych 30 skosem pod wiatr i ostatnie 20 z wiatrem. Cerkwica-Gryfice-Świerzno-Cerkwica i do domu. Było pięknie, ciepło i słonecznie. Tylko wietrznie. Kwitły już przebiśniegi i leszczyna z olchą.
Jedna praca do 12, druga od 16, w międzyczasie dojechać do domu, wyskoczyć na rower, wyjść z psem, ogarnąć obiad i siebie, pojechać do pracy - udało się. Godzinka z międzyczasu wyszarpana na szarpanie się pod wiatr do Cerkwicy i lot z wiatrem do domu.