Na A4 remont, więc TIRy walą moimi wiejskimi dróżkami, wiatr wali we wszystko, co spotka na swojej drodze - jak wieje w plecy, to spoko, ale jakikolwiek inny kierunek dzisiaj powodował totalny spadek prędkości. Z przodu niemal zatrzymywał w miejscu niektórymi, a na bocznym można było się położyć. Dramat. Dojechałam tylko do Jordanowa, rezygnując z Sobótki.
Do pracy na popołudnie, a później dzień był jakiś taki duszny, ciężki, gorszy. I noc mnie skusiła. Do Żórawiny i z powrotem inną drogą, ale przypomniałam sobie dlaczego kiedyś tak lubiłam jazdę nocą. I gdy znów mogę, to wrócę do tego. Chociaż czasem, chociaż na chwilę.
No nie, w sobotę nie wiało. Wiało dziś. Najpierw pod wiatr miejscami 15km/h na miękkich przełożeniach, bo nie szło mocniej, później z wiatrem 35 km/h lekko kręcąc. A przy bocznym z całej siły trzymając kierownicę, żeby nie odlecieć z drogi.
Jak żegnać wrzesień i witać jesienny październik, to konkretnie - z Krzysiem do Sobótki. W ciepełku i przy pięknej pogodzie, ale z dość silnym wiatrem, przed których chowałam się za moim szczuplutkim chłopakiem. ;) Momentami mnie zatykało, chwilami odcinało, od dwóch tygodni właściwie nie jeżdżone. Było pięknie, radośnie i cudnie. Ot co! ;)