Nowy rok, nowym rokiem, ale...praca i z pracy

Wtorek, 2 stycznia 2018 · Komentarze(0)
Dziesięciodniowy maraton rowerowy dobiegł końca. Czas dać troszkę (ale tylko troszeczkę, troszeniunkę) nogom odpocząć. Więc rano poszłam na siłownię, robić nogi. Trening wchodził raczej tak sobie, ale trzeba wrócić do nawyków. Później chwila drzemki i do pracy. Jutro rano chyba poodpoczywam. Spróbuję przynajmniej. ;) 

Na powitanie nowego roku

Poniedziałek, 1 stycznia 2018 · Komentarze(0)
Jeden rok na rowerze zakończyłam, kolejny rowerem zaczęłam. Cieplutko, ale trochę wietrznie. Na szczęście na znacznej części trasy wiatr sprzyjający. Zwiedziłam nowe miejsca, przejechałam nowe drogi. I mimo że wyjechałam naprawdę późno, bo tuż przed 11 (a zwykle minimum dwie godziny wcześniej), to i tak odniosłam wrażenie, ze znowu wszyscy dopiero ruszają, gdy ja wracam do domu. Nie fair - wiecznie jadę sama! Ale spoko, noworoczny przejazd właśnie może być samotny - idealnie nadaje się na snucie planów na kolejny rok. A ów będzie piękny.

LINK do mojego wczorajszego pojawienia się w TVN w roli specjalisty od makijażu sylwestrowego rowerzystów :D

Sylwestrowy wjazd na Ślężę

Niedziela, 31 grudnia 2017 · Komentarze(5)
Za mną bardzo intensywny czas. I zakończenie ma intensywne. Po zmianie planów Świąteczno-Sylwestrowo-życiowych trzeba było znaleźć alternatywne zakończenie dla tego roku. Postanowiłam więc wjechać na Ślężę w ramach imprezy zorganizowanej prze Bartosza Huzarskiego. Podrzuciłam pomysł także koledze z pracy, który się do tej idei zapalił i we dwójkę ruszyliśmy dziś rano z Wrocławia do Sobótki na zbiórkę. Żmudny wjazd po błocie i kamieniach wśród minimum kilkudziesięciu innych podobnych nam zapaleńców, totalnie ciepła, mimo chłodu, atmosfera na szczycie, szaleńczy (jak dla mnie) zjazd w dół. Jak mój kolega stwierdził – w takich imprezach najfajniejsze jest to, że niby niemal nikogo nie znasz, a i tak wszyscy jesteście kumplami. Kiełbasa z ogniska dawno mi tak nie smakowała jak na szczycie Ślęży, którą chciała zdobyć już od pół roku. Było pięknie. Szczególnie, że tym wyjazdem zdobyłam także pewien challenge.
.

W czasie świąt jakiś głos (i to wcale nie w mojej głowie) stwierdził „Ej, dasz radę, zrób Raphe 500!”, a z tym głosem to jest tak, że dotychczas, jak stwierdzał, że dam radę, to dawałam. Zagryzłam więc zęby, zacisnęłam dłoie na kierownicy i jechałam, a głos mnie wspierał (dziękuję!). I dojechałam. Zrobiłam to, mimo kilku przeciwności losu dokonałam tego – podjęłam się wyzwania i podołałam mu – zaliczyłam The Rapha #Festive500. I nie będę kokietować, że „co to dla mnie – 80 km?! Drobiażdżek!” Latem, przy długim ciepłym dniu – jasne, nie ma sprawy, 8 dni po kilkadziesiąt kilometrów to nic takiego. Ale wiatr, zimno, upadek, szybkie ciemności mnie zmęczyły. Do tego trzeba pamiętać, że pierwsze trzy dni jeździłam w górach, kolejne cztery godziłam rower z 8 godzinami na nogach w pracy, a ostatniego dnia zdobyłam szczyt. Jestem z siebie dumna. Zmęczona, ale dumna. Udowodniłam sobie, że potrafię znaleźć w sobie siłę. I to jedno z moich noworocznych postanowień. Mam dwa: siła i konsekwencja.

To był długi rok, obfitujący w wydarzenia. Wiele się w tym czasie zmieniło – począwszy od mojego stanu cywilnego i nazwiska (krok w tył), poprzez zmianę miejsca zamieszkania (krok w przód), usamodzielnienie się (kolejne dwa kroki w przód), aż po mocną, jak na mnie jazdę (epokowy skok). Jakby nie patrzeć wychodzi na plus. To był dobry rok. Niezależnie od kilku niepowodzeń, gorszych dni i rozczarowań, był dobry. Pełen radości, dobrych emocji, jasnych dni. Ten nadchodzący też takim uczynię. A nawet lepszym – uniezależniając swoje szczęście i radość od innych.

Dziś dzień dla mnie. Najpierw zdobywam szczyty, kończę robić porządek w swojej głowie – przez te 8 dni dużo miałam na to czasu w samotności na dwóch kółkach – i w pokoju – głupio wejść w Nowy Rok z uporządkowaną głową i bałaganem w mieszkaniu. A później będę jeść dobre rzeczy, czytać dobre książki i długo spać. A jutro znów wsiądę na rower witać kolejny rok pełen szans.

Ten rok był dla mnie długi, ale paradoksalnie wciąż za krótki...

Praca i znów po pracy

Sobota, 30 grudnia 2017 · Komentarze(0)
Słońce świeciło dziś przepięknie...dopóki nie wyszłam z pracy, bo wówczas postanowiło schować się za chmurami i już nie wyjść, nawet na zachód. W związku z tym dużo szybciej niż wczoraj zrobiło się szaro-buro i trzeba było zapalać lampy. Całe szczęście - mam co zapalać - ja widzę drogę, sama też chyba jestem całkiem dobrze widoczna. 
Było przede wszystkim zimno - poniżej 0, kałuże oczka wodne, bajora przy drodze były pozamarzane. Zmarzły mi stopy i dłonie. Ale nie było źle. Jutro za to znowu wczesna pobudka (ale już nie o 4, a trochę później) i zdobywanie pewnego szczytu! <3 

Praca i 80 po pracy

Piątek, 29 grudnia 2017 · Komentarze(0)
Znowu przemarzłam, ale udało mi się złapać też trochę słońca. Chylącego się wprawdzie ku zachodowi, ale jednak. Nie było mokro, więc nie było powtórki z wczorajszych dramatów, chociaż stopy zmarzły mi dość mocno. Spory fragment pod zimny nieprzyjemny wiatr, ale za to do domu z wiatrem - zdecydowanie szybciej minął mi powrót. 
A po rowerze drugie w tym tygodniu podejście do pieczenia kokosanek - tym razem z dodatkami. Jutro za to sernik czekoladowy i będę szczęśliwym człowiekiem :D 

praca i po pracy

Czwartek, 28 grudnia 2017 · Komentarze(0)
Postanowiłam podjąć się wyzwania Rapha 500 na Stravie. Wobec tego śpię, pracuję, jeżdżę i tak w kółko. Niewiele więcej. Jaka więc była moja złość i rozczarowanie, gdy dziś przemarznięta i przemoczona w połowie trasy odkryłam, że Strava nie rejestruje. 30 km przy tak ograniczonym czasie i niskich temperaturach to wbrew pozorom nie tak mało. Na szczęście w domu sytuację udało się uratować, ale druga połowa trasy upłynęła mi na rozmyślaniu co z tym fantem zrobić. 
Ogólnie przemarzłam, przemokłam i się powściekałam. Ale po gorącej kąpieli zeszło.


Przed pracą/po pracy

Środa, 27 grudnia 2017 · Komentarze(0)
To był długi dzień.
Najpierw wczesna pobudka, śniadanie,ogarnięcie się i 28 km przed prac w promieniach słońca, które dopiero wstało. 8 godzin w pracy. Przemiła niespodzianka tuż po. Kolejne 28 km, tym razem już w zupełnych ciemnościach, ale na spokojnie, z dobrym światłem, swoim tempem, bocznymi drogami.
Słodkości na noc, kokosanki na jutro, jadę dalej. ;) 
Do końca roku plan jest, a dalej się zobaczy.

Ostatni raz w górach

Wtorek, 26 grudnia 2017 · Komentarze(0)
Drugi dzień świąt okazał się dla mnie mniej szczęśliwy. Wyszłam z domu, gdy słońce dopiero wychylało się zza szczytów. Wiał jeszcze silniejszy wiatr niż w poprzednie dni, ale miałam dużo czasu, niebo było bezchmurne, można było jeździć. I jeździłam. Do 16 kilometra, kiedy to wyłożyłam się w płynącym po drodze strumieniu, którego brzegi okazały się być zmarznięte. Zdarłam i stłukłam oba kolana, przemoczyłam rękawiczki. Byłam totalnie wściekła. Ochłonęłam chwilę na pobliskim przystanku i niechętnie ruszyłam do domu. Kolana nieustannie krwawiły i kilkukrotnie musiałam stawać, by odklejać spodnie od skóry. Zamiast 60-80 km zrobiłam niecałe 40, resztę dokręciłam z dworca do domu. 
Przynajmniej prędkość maksymalna wyszła ładna podczas zjazdu z domu - miałam wiatr w plecy (na powrocie...w twarz) i poleciałam lekko ponad 65 km/h. Ogólnie w czasie tych świąt zrobiłam 240 km. Trochę żal, że nie więcej.

Góry!

Poniedziałek, 25 grudnia 2017 · Komentarze(2)
Wiało dziś mniej, to trzeba było znaleźć inne wyzwanie. Pojechałam więc w góry. Spędziłam 5 słonecznych godzin przejeżdżając Grzbiet Kamieniecki z jednej strony na drugą. Najpierw z domu w dół do Rębiszowa, dalej Kłopotnica, Grudza i Stara Kamienica. Stamtąd już w górę do Kromnowa, skąd na Jelenią i do Piechowic, kawałek DK 3 w stronę Jakuszyc i powrót na górę - do Zimnej Przełęczy. Dalej Kopaniec, Kozia Szuja, Babia Przełęcz, Bobrowe Skały (gdzie nie odmówiłam sobie wejścia na górę) i znów Zimna Przełęcz. Zjazd do Kromnowa i Starej Kamienicy, kółeczko przez Nową i Małą Kamienicę, podjazd pod Bożą Górę w Antoniowie. Zjazd przez Chromiec, Kopaniec i Kromnów. Że Starej Kamienicy już prosto pod wiatr do domu. 1440m przewyższenia. Gdybym wiedziała, to podjechałabym jeszcze do sąsiada i zrobiła 1500 ;)
Pękło 9000 km w tym roku. 

Wigilijne góry

Niedziela, 24 grudnia 2017 · Komentarze(1)
Jak na zbawienie czekałam dziś na jasno. Wiało, ale nie padało. Chwilami myślałam, że zdechnę pod wiatr. 14-15 km/h na prostych, niewiele szybciej z górek. Ponad 1000 m przewyższenia. Gierczyn, Mlądz, Mirsk, Giebułtów, Czocha, Leśna, na około do Gryfowa, Młyńsko, Rębiszów, Kłopotnica, Grudza i do domu. 
Dużo życzliwości po drodze. I mimo że zimno, to było ciepło. 
Będzie w te święta jeżdżone, jedzone i odpoczywane. Dokładnie tak, jak należy. 
Tego i Wam życzę - aby było tak, jak być powinno.