Kolejny z wyścigów cyklu Via Dolny Śląsk. Ponownie w Sobótce. Po sobotnim maratonie chciałam tylko nie umrzeć na trasie. Udało się. Udało się nawet nie być ostatnią. To duży sukces. Nogi momentami kręciły, jakby chciały a nie mogły, głowa łapała zawiechy, ale przejechałam, w całkiem niezłym, jak na mnie czasie. Obawiałam się, że może być sporo gorzej. Wprawdzie udało mi się pomylić drogę (!) i stracić chwilkę na zawrócenie - akurat przed nowym dla mnie fragmentem trasy strażak majstrował przy strzałce, której nie zauważyłam i dopiero po chwili zorientowałam się, że powinnam była skręcić. Nowy podjazd całkiem spoko - kilkanaście procent na króciutkiej ściance - wczoraj dało mi się we znaki. Na parę km przed metą udało mi się siąść na koło panu z M4, który mnie wyprzedził. Uciekł mi dopiero na 1 km przed finiszem, gdy pociągnęła go krupka kilku szybszych kolarzy. Jestem zadowolona ze swojej formy, jest zdecydowanie lepiej, niż było. Teraz trochę odpoczynku przed kolejnymi zawodami - jest mi zdecydowanie potrzebny. STRAVA
Pierwszy maraton rowerowy z cyklu Supermaratonów w tym roku. Było szybko, męcząco i pięknie. Myślałam, że będzie zupełnie płasko - nie było. Miałam nadzieję na bezwietrzną, spokojną jazdę - wiało tragicznie. Więcej już wkrótce na blogu. STRAVA
W sobotę praca do 22, w niedzielę rano pobudka z nastawieniem "Jak mi się nie chce...". Ale jak już powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B - więc śniadanie, pakowanie i jedziemy z Krzysiem do Miękini. Na miejscu szybki odbiór pakietów i powolne ogarnianie do startu - ryż z jabłkami, przebieranie, sprawdzanie rowerów... I start. Krzyś o 11, ja 25 minut później.
To było jakieś szaleństwo. Pierwsze 5 km to próba utrzymania się kobiecej grupy, ale kolejny zakręt i fruuu - poszły! Jeszcze nie do końca ufam swoim nowym oponom na zakrętach i jeszcze nie do końca ufam sobie i innym w czasie jazdy w grupie - stąd wciąż za wolne zakręty. Ale to nic, mimo ucieczki większości dziewczyn ogromną część trasy jadę albo z kimś, albo kogoś mijając, albo kogoś goniąc, czy przed kimś uciekając. Niemal całe pierwsze kółko spędzam na kole. Drugie przepracowuję w zdecydowanej większości sama (pomijając momencik, gdy udało mi się podczepić pod...peleton M2 :D ). Ostatnie kilometry najbardziej dają mi się we znaki - prędkość na liczniku spada nawet do 22 km/h, a ja zarzynam się pod wiatr. Przede mną wciąż majaczą mi plecy dziewczyny z mojej kategorii, której jednak nie udaje mi się dojść - może następnym razem. Na 2 km przed metą odwracam się za siebie i widzę charakterystyczny różowy kask jednej z dziewczyn - no nie, nie dam się wyprzedzić na finiszu! Docisnęłam i udało mi się wjechać przed nią. ;) Ogólnie sporo ludzi udało mi się wyprzedzić :D
Nie przypuszczałabym wcześniej, ze jestem zdolna do takiego wysiłku i takiego wyniku. Na tle innych pań wciąż wypadam dość blado, ale na tle własnych wyników sprzed chociażby roku - zadziało się coś bardzo dobrego. W K2 8/12, w K20/34, Open 218/286 STRAVA