Cóż to był za maraton! 250 km pojezierzem drawskim, a więc górki, doliny, łąki, lasy i długa, długa droga przed siebie.
Mama stwierdziła "Ciechańskim się utrzymasz", no to postanowiłam spróbować, a że Ciechańscy utrzymywali się całej grupie, to przez jakieś 17 km jechałam razem z niemal całą grupą, z którą wystartowałam. Coś niesamowitego! Później grupa się posypała i zaczepiłam się na koło dwóm Panom Ciechańskim - Panu Romanowi i jego synowi Markowi. Niemal 250 km pozwolili mi wieźć się na kole. Kilkakrotnie udało mi się wyjść na zmianę, ale nie był to znaczący odcinek całej trasy.
A trasa, jak to w Choszcznie - ciekawa, malownicza, urozmaicona i długa. Dwie małe pętle, każda po 47 km, okazały się odcinkami bardzo szybkimi, pierwszą przejechałam w ciągu godziny i 40 minut, obie zajęły mi 3,5 godziny (na 94 km!). Początkowo planowałam zatrzymać się jedynie dwukrotnie na punktach żywieniowych, by uzupełnić wodę w bidonach. Okazało się jednak, że pan Roman i Marek zatrzymywali się na każdym - na pierwszym pojechałam dalej z Beatką - dojechali do nas po kilku km. Na kolejnych stwierdziłam więc, że nie ma sensu wyrywać się samej do przodu, bo panowie i tak mnie dogonią, a jazda z nimi okazała się zdecydowanie łatwiejsza niż samotnie. Wobec tego zostałam zaopiekowana na każdym kolejnym punkcie, rękoma i nogami wzbraniając się przed kolejnym banankiem, wafelkiem czy bułeczką. <3 Wypijałam za to hektolitry wody i łapałam oddech. Dlatego też wskazania z pomiaru czasu różnią się trochę od tych z mojego licznika. Ale wynik wciąż pozostaje spektakularny, jak na moje możliwości. ;) Mam wrażenie, że forma idzie w górę, wobec czego pewne decyzje podejmują się same, jakby poza mną.
Na trasie przez chwilę jechała z nami mama oraz wielu innych maratończyków, kilka osób udało nam się nawet wyprzedzić (co dla mnie jest pewną nowością - zwykle, to mnie wszyscy wyprzedzają :p )
Po dojechaniu na metę napisałam Krzysiowi, że już jestem. Okazało się, ze nie przypuszczał, iż dojadę tak szybko - sama zakładałam czas ok 10,5 godz., jako absolutne minimum - i był jeszcze na grillu nad jeziorem.
Przed dekoracją zdążyłam się wykąpać i ogarnąć, obiad zostawiając sobie na później. Zdjęcia nie wszystkich dekoracji mam - mimo dogodnego miejsca siedzenia, dość często niestety zasłaniano mi dekorowanych, a po 250 km naprawdę nie chciało mi się wstawać zbyt często...
Wieczorem, tradycyjnie już, w hallu (lub atrium, jak kto woli) choszczeńskiej hali toczyły się jeszcze wieczorne rozmowy towarzystwa śpiącego na miejscu.
Zarówno w piątek, sobotę i niedzielę wystarczył nam jeszcze czasu na spacery na jezioro - z mamą, Krzysiem oraz we troje. Było pięknie! Ciepło, bezwietrznie, idealnie.
Wskazania pomiaru czasu są następujące:
9:33:04 na 246 km, co daje średnią 25,86. Mimo kilkunastu minut poświęconych na przerwy i tak przyjechałam o godzinę szybciej niż zakładałam - coś niesamowitego. Nie ma się jednak, co oszukiwać - gdyby nie pan Roman i jego syn Marek w życiu nie wykręciałabym takiego wyniku.
Krzyś także pojechał fenomenalnie <3
Zdjęcia Jestem z siebie niesamowicie zadowolona, poza tym sobotnim maratonem przekroczyłam 1000 km - to pierwszy miesiąc w tym roku (a nie wiem, czy nie ogólnie), w którym mi się to udało. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. :)