VIII Klasyk Radkowski - pokonany!

Sobota, 20 maja 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Dotychczas w Radkowie zawsze coś - trzy lata temu ledwie wyleczona kontuzja kolana, dwa lata temu zły dzień, rok temu całoroczne rozmemłanie. I tak był to jedyny z maratonów, na których byłam, a w którym nie pokonałam dystansu giga. Aż do teraz... 
W piątkowe popołudnie przyjechałam z mamą do Radkowa, niedługo później dojechał do nas także Krzyś i we troje udaliśmy się do bazy maratonu, by odebrać pakiety startowe, przywitać się ze znajomymi, zapytać o stan trasy. Po odebraniu numerów i bogatych pakietów wybraliśmy się jeszcze na niewielkie zakupy spożywcze. Przed snem pozaklinaliśmy pogodę na następny dzień. 
Poranek przywitał nas słońcem, które niestety dość szybko skryło się za chmurami. Po ostatnim maratonie moje spodnie 3/4 po prostu się rozpadły, zmuszona więc byłam założyć krótkie, temperatura jednak była w miarę ok - na podjazdach było człowiekowi ciepło, na zjazdach natomiast marzłam. Po śniadaniu ruszyliśmy we troje na start, przywitałam się ze znajomymi i równo o 8 wyruszyłam na zmaganie z górami. Mama i Krzyś startowali o 8:08, spodziewałam się więc spotkania z obojgiem na trasie. Krzyś wyprzedził mnie na pierwszym podjeździe i pognał przed siebie. A ja rzeźbiłam uparcie w swoim tempie. Na pierwszym kółku wymieniałam się jeszcze z kolegą Krzysztofem - ja odjeżdżałam mu pod górkę, a on doganiał mnie z górki. Później jednak został z tyłu. Pierwsze okrążenie ukończyłam w czasie o kilkanaście krótszym, niż zakładałam - podbudowana tym faktem wyruszyłam na drugie okrążenie. Z kilkoma osobami wymieniałam się w jego czasie, sporo osób mnie także jeszcze mijało. Zatrzymałam się także na punkcie żywieniowym - w dłoń kubek wody i kawałek pomarańczy, iso do bidonu i wio - jadę dalej. Drugi podjazd pod Karłów - obracam się, z tyłu majaczy jakaś sylwetka "Mama!" myślę (jednak nie), więc zaczynam żwawiej pedałować i podjeżdżam całkiem nieźle (jak na moje możliwości). Na szczycie mija mnie pierwszy gigant - Remik. Tylko on mnie zdublował - jestem z siebie dumna! Na trzecim kółku zaczynam mieć problem - podjazd pod Batorów doprowadza mnie do cholery. Męczę się na nim straszliwie, chcę już do domu, jest mi źle. Ale podjeżdżam. I zjeżdżam. Na góralu z amortyzowanym przodem, na grubych oponach mogę sobie tam zdjeżdżać - dziury mi nie straszne. Mimo że męczący i irytujący - lubię ten podjazd w pachnącym świerkowym lesie. Dalej jest już lepiej. Wprawdzie zauważam wzniesienia, których na pierwszym kółku z pewnością nie było! Muszę też bardziej uważać na skrzyżowaniach, które w czasie poprzednich kółek były zabezpieczone. Staję także, gdy łańcuch spada mi z przodu między najmniejszą zębatkę, a ramę i muszę pomóc wrócić mu na właściwe tory. Ale posuwam się do przodu. Wciąż także mieszczę się w zakładanych 11 godzinach. Upewniam się także, czy dobrze wydawało mi się na drugim kółku, że dostrzegam zamek - tak, nad Szczytną wznosi się zamek Leśna - i zjeżdżając po raz trzeci poświęcam mu chwilę uwagi. A później jadę dalej. Do punktu żywieniowego docieram trzeci raz podjeżdżając króciutką ścianeczkę, która jednak zmusza mnie do maksymalnej redukcji przerzutek i wymaga sporo samozaparcia. Sympatyczny pomiarowiec wita mnie z pełnym otuchy okrzykiem i szerokim uśmiechem - nie dziwię się - czeka tam już tylko na mnie, mamę i Krzysztofa. Pozostali maratończycy już przejechali. Zatrzymuję się na moment na punkcie i lecę dalej. Jeszcze tylko zjazd do Kudowy, podjazd pod Karłów i zjazd do Radkowa. 25 km. Niewiele. Godzina i 20 minut, z czego zdecydowana większość poświęcona na mozolną wspinaczkę. Na szczycie, z widokiem na Szczeliniec Wielki, wiem już, że przyjadę wcześniej niż zakładałam. Ostatecznie wychodzi niecałe 10,5 godziny. 
Na mecie czekał na mnie Krzyś, wraz ze sporą grupą znajomych zastanawiający się, kiedy dojadę. No to ten, właśnie teraz! Głodna ruszyłam po pyszną potrawkę z ryżem (co roku tak samo świetna!), a Krzyś skoczył mi po kocyk i aparat. Zjadłam i mogłam siąść przed podium, opatulić się kocykiem i porobić zdjęcia w czasie dekoracji. W momencie wyczytywania podium w kategorii K4, mamy jeszcze nie było, więc odebrałam za nią - gdy wraz z Izą Włosek schodziłyśmy z podium, na plac wpadła...mama. Zdjęcie z podium więc ma. ;) 
Lubię Radków. Świetnie oznakowaną trasę zabezpieczoną w newralgicznych miejscach przez służby oraz członków/sympatyków Klubu Kolarskiego Ziemi Kłodzkiej. Poczucie bezpieczeństwa jakie daje pokonujący trasę i defekty zawodników Bogdan w wozie technicznym. Świetną obsługę na punkcie nad Kudową (z miażdżącym wszystko podjazdem i widokiem). Atmosferę i sympatię, którą naprawdę można tam odczuć. Bardzo dobry obiad i fajne pakiety startowe. 
Po drodze widziałam krowy, owce, kozy, konie, ale także...wiewiórkę, lamy (albo inne alpaki) i całe stado dzików przy samej drodze! Byłam jedną z trzech kobiet, które ukończyły ten dystans. Dane z pomiaru to 195km/10:28:42. Jeden z założonych na ten rok celów osiągnięty. W tym roku nie dałam się pokonać tym górom. Przede mną jeszcze inne wyzwania, ale jestem szczęśliwa. <3 

Relacja Krzysia  <3

Album z dekoracji i zwiedzania Wambierzyc na drugi dzień


W tym samym czasie w Radkowie odbywał się "Rajd Geologa" (chyba) - cóż, nie codziennie ma się możliwość obserwowania, jak góry się wypiętrzają - a te z każdym kółkiem były coraz wyższe :p 

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.