Niby pierwszy dzień zimy, a ja w drodze do pracy totalnie...przemokłam w deszczu. Już wolę mróz niż taką dzisiejszą zgniliznę - bleh! Od dziś dni będą robić się znowu coraz dłuższe. Na szczęście - będzie więcej czasu na jeżdżenie po jasnemu :D
Wczoraj odpoczywałam, pół dnia spędziłam w podróży, parę godzin w ulubionej kawiarence, dwie z nich przeleciały niepostrzeżenie, szybko i miło. Tylko na rynku zwierzątka były już schowane. Za to dziś od rana mocno na siłowni. Zwiększam obciążenia, widzę postęp. Rowerem do pracy i z pracy. Po odbiorze z serwisu chodzi, jak marzenie. Zobaczymy, jak ogarnie świąteczne góry. Byleby śniegu nie było dużo.
Praca w te, praca we wte. I tak do poniedziałku włącznie, ale spoko, odbiję sobie w święta. ;) Po pracy siłownia - uwielbiam tę, w której ćwiczę - bez tłoku, spokojnie, z wykwalifikowaną i przesympatyczną kadrą. A dziś jeszcze taka muzyka, że noga sama podawała (w tany, ale podźwigane też było). Noga rośnie (i dobrze!), ja chudnę (nie mam jeszcze wyrobionej opinii na ten temat). Generalnie widzę postęp (ok, ok, w dopracowych dojazdach niekoniecznie go widać, bo jazda po mieście ma swoją (a)dynamikę. :D A za miastem jest zima i ja mam swoją niedynamikę. Ale jest spoko, do wiosny forma będzie, jak ta lala.
We Wrocławiu wiatr dziś głowę urywa. Góral w serwisie, więc objeżdżam Ghosta, ale na popołudniowy wypad na miasto wiało za bardzo - nawet między budynkami rzucało mi rowerem po całym pasie ruchu, wolałam więc nie ryzykować i po pracy wstawiłam rowerek na stabilną rolkę. Pokręcone interwałowo na trenażerze, później brzuch na macie, poczułam to, jest dobrze.
Odebrałam rower z pracy i odwiozłam do serwisu - już mu to baaardzo potrzebne. Po dniu leżenia i obijania się od ścian w imię odpoczynku dziś od rana powalczyłam na siłowni. Było dobrze. Po chwilowym problemie nie ma śladu. :)
Dziś tylko w jedną stronę. W drugą na noszach. Nic wielkiego. Zmęczenie, ciśnienie, nerwy, cholera wie. Jutro dzień odpoczywania. Przynajmniej fizycznie.