Grand Prix Doliny Baryczy - Milicz, Via Dolny Śląsk
Niedziela, 17 czerwca 2018
· Komentarze(0)
Kolejny z wyścigów cyklu Via Dolny Śląsk rozgrywał się w Miliczu. Dzień wcześniej zawodnicy, w tym Krzyś, startowali w Żmigrodzie - ja byłam w tym czasie w pracy. Ale z okazji wolnej niedzieli mogłam zawitać chociaż do Milicza. Tradycyjnie już dla tego cyklu na krótkim dystansie - tym razem dwa kółeczka po 16 km każde. Śniadanie i wyjazd z Wrocławia. Jedziemy ze sporym zapasem czasu - nie musimy się spieszyć, szczególnie, że nie ma potrzeby odwiedzać biura zawodów przed startem - świetne rozwiązanie! Dojeżdżamy na miejsce, spokojnie jemy spaghetti, ogarniamy rowery, ubieramy się, szykujemy. Jeszcze krótka rozgrzewka, ogarnięcie końcówki trasy i można stawać na starcie.
Start o 9:44 wraz z wszystkimi innymi Paniami - startujemy razem z ostatniej grupy. Krzyś poleciał o 9:30 w pierwszej grupie - jest już pewnie daaaleko. Ruszamy dość spokojnie - trzymam się z tyłu grupy, tętno na razie niskie, jak na mnie. Kilka km takiej trochę wycieczkowej jazdy - niby tempo po 30-32 km/h, ale równe, bez szarpania. Aż do bruku - ładna, prosta kosteczka, po której spokojnie można się rozpędzić. I przód się rozpędza. Jedna grupa się urywa, druga szaleńczo goni, 40 km/h na bruku. A później 40 km/h pod wzniesienie i...odpadam. Mam tę satysfakcję, że odpadłam, jako ostatnia z tych, które nie dojadą w grupie. Ale odpadłam. Chwilę jadę sama, jeszcze staram się gonić, ale to ponad moje siły. Przed końcem pierwszego kółka dogania mnie Iwona z TriActiv i od tej pory jedziemy razem po zmianach. Staram się, by moje nie były wyraźnie słabsze, utrzymujemy wiec tempo powyżej 30 km/h cały czas.
Na jednym ze wzniesień majaczą przed nami trzy sylwetki, moja towarzyszka pyta, czy to przypadkiem, nie jakieś dziewczyny, wytężam wzrok i rzucam, że to raczej "dziadki" z grupy przed nami. Zaczyna się gonitwa, do mety niecałe 10 km. Iwona narzuca mocniejsze tempo, ja staram się dotrzymywać jej kroku. Mocno bierzemy ostatni podjeździk i wyprzedzamy dwóch kolarzy, trzeci odjechał do przodu. Gonimy - tempo wciąż rośnie, zawodnik zauważa nas i sam przyspiesza. Iwona idzie, jak czołg, ja za nią. Dojeżdżamy do pomiaru czasu przed rozjazdem na metę tuż przed panem w stroju CCC, ale później moja towarzyszka macha mu, że ma jechać pierwszy - i tak jesteśmy już przed nim. Na metę wjeżdżamy razem powolutku po paskudnej kostce, między którą wchodzą opony (nawet moje.
Dziękujemy sobie za wspólną jazdę i odchodzimy do swoich zajęć - ja do auta, zahaczając jeszcze po drodze o znajomych, Iwona do swojej ekipy. Wstępuję też do biura zawodów po pakiet, w którym jest woda - mimo dość wczesnej pory już jest upał, a ze mnie aż cieknie. Gdy ogarniam się przy samochodzie przychodzi sms z pomiaru czasu. Jestem 3 w kategorii! Po raz pierwszy udaje mi się zdobyć podium w tym cyklu! Szczęśliwa i podekscytowana biorę aparat i idę czekać na Krzysia, który jedzie długi dystans - 6 kółek. Jemu też idzie bardzo dobrze - finiszuje jako 4 w swojej kategorii. Oboje zaliczamy awans w klasyfikacji ogólnej cyklu - ja chociaż na chwilę ląduję na 3 miejscu w kategorii!
Ogarniamy się, idziemy zjeść przepyszny żurek, spotykamy Pana Andrzeja z Motocyklowej Grupy Medialnej Hornet i rozmawiamy chwilę. To on towarzyszył mi na sporym odcinku Pięknego Zachodu. A później...na plażę. Baza wyścigu ulokowana została przy zalewie w Miliczu. Krzyś zna to miejsce, więc kazał zabrać strój kąpielowy i kocyk. Kilka leniwych godzin spędzamy na pluskaniu się w wodzie, opalaniu się, ja trochę czytam z krótką przerwą, by wskoczyć na podium.
Do domu ruszamy, gdy na terenie bazy wyścigu już nie mal nie ma innych zawodników. Po drodze do domu wstępujemy jeszcze na burgery i soki. Udało mi się nieco wyrównać kolarską opaleniznę. To był bardzo dobry, ciepły dzień. W każdym sensie.
STRAVA
Start o 9:44 wraz z wszystkimi innymi Paniami - startujemy razem z ostatniej grupy. Krzyś poleciał o 9:30 w pierwszej grupie - jest już pewnie daaaleko. Ruszamy dość spokojnie - trzymam się z tyłu grupy, tętno na razie niskie, jak na mnie. Kilka km takiej trochę wycieczkowej jazdy - niby tempo po 30-32 km/h, ale równe, bez szarpania. Aż do bruku - ładna, prosta kosteczka, po której spokojnie można się rozpędzić. I przód się rozpędza. Jedna grupa się urywa, druga szaleńczo goni, 40 km/h na bruku. A później 40 km/h pod wzniesienie i...odpadam. Mam tę satysfakcję, że odpadłam, jako ostatnia z tych, które nie dojadą w grupie. Ale odpadłam. Chwilę jadę sama, jeszcze staram się gonić, ale to ponad moje siły. Przed końcem pierwszego kółka dogania mnie Iwona z TriActiv i od tej pory jedziemy razem po zmianach. Staram się, by moje nie były wyraźnie słabsze, utrzymujemy wiec tempo powyżej 30 km/h cały czas.
Na jednym ze wzniesień majaczą przed nami trzy sylwetki, moja towarzyszka pyta, czy to przypadkiem, nie jakieś dziewczyny, wytężam wzrok i rzucam, że to raczej "dziadki" z grupy przed nami. Zaczyna się gonitwa, do mety niecałe 10 km. Iwona narzuca mocniejsze tempo, ja staram się dotrzymywać jej kroku. Mocno bierzemy ostatni podjeździk i wyprzedzamy dwóch kolarzy, trzeci odjechał do przodu. Gonimy - tempo wciąż rośnie, zawodnik zauważa nas i sam przyspiesza. Iwona idzie, jak czołg, ja za nią. Dojeżdżamy do pomiaru czasu przed rozjazdem na metę tuż przed panem w stroju CCC, ale później moja towarzyszka macha mu, że ma jechać pierwszy - i tak jesteśmy już przed nim. Na metę wjeżdżamy razem powolutku po paskudnej kostce, między którą wchodzą opony (nawet moje.
Dziękujemy sobie za wspólną jazdę i odchodzimy do swoich zajęć - ja do auta, zahaczając jeszcze po drodze o znajomych, Iwona do swojej ekipy. Wstępuję też do biura zawodów po pakiet, w którym jest woda - mimo dość wczesnej pory już jest upał, a ze mnie aż cieknie. Gdy ogarniam się przy samochodzie przychodzi sms z pomiaru czasu. Jestem 3 w kategorii! Po raz pierwszy udaje mi się zdobyć podium w tym cyklu! Szczęśliwa i podekscytowana biorę aparat i idę czekać na Krzysia, który jedzie długi dystans - 6 kółek. Jemu też idzie bardzo dobrze - finiszuje jako 4 w swojej kategorii. Oboje zaliczamy awans w klasyfikacji ogólnej cyklu - ja chociaż na chwilę ląduję na 3 miejscu w kategorii!
Ogarniamy się, idziemy zjeść przepyszny żurek, spotykamy Pana Andrzeja z Motocyklowej Grupy Medialnej Hornet i rozmawiamy chwilę. To on towarzyszył mi na sporym odcinku Pięknego Zachodu. A później...na plażę. Baza wyścigu ulokowana została przy zalewie w Miliczu. Krzyś zna to miejsce, więc kazał zabrać strój kąpielowy i kocyk. Kilka leniwych godzin spędzamy na pluskaniu się w wodzie, opalaniu się, ja trochę czytam z krótką przerwą, by wskoczyć na podium.
Do domu ruszamy, gdy na terenie bazy wyścigu już nie mal nie ma innych zawodników. Po drodze do domu wstępujemy jeszcze na burgery i soki. Udało mi się nieco wyrównać kolarską opaleniznę. To był bardzo dobry, ciepły dzień. W każdym sensie.
STRAVA