XIII SUPERMARATON ROWEROWY GRYFLAND NOWOGARD im. Pawła Zugaja

Sobota, 29 kwietnia 2017 · Komentarze(4)
Uczestnicy
28 kwietnia po południu pojechałam z mamą na odprawę techniczną przed nowogardzkim maratonem, tym samym rozpoczynając swój maratonowy sezon. Tego samego dnia wieczorem zawitał do mnie Krzyś i następnego dnia z samego rana wyruszyliśmy do Nowogardu. Wszyscy troje startowaliśmy na dystansie 222 km, ale mama od początku założyła, że skróci dystans. Było zimno, a padać zaczęło tuż przed startami. Jeszcze nie wiało. Oboje wystartowali przede mną, mój start przypadał na ostatnią grupę na długim dystansie. 

Pierwsza połowa pierwszego kółka nie była tragiczna. Utrzymywałam niezłą średnią, po początkowym deszczu zaczynałam też schnąć. Problem pojawił się za Gryficami - udało mi się dogonić mamę, a zaraz potem lunął deszcz. Mimo impregnacji przemokła mi kurtka, buty, rękawiczki, właściwie wszystko. Długie spodnie, termo pod koszulką, ciepłe skarpety przestały chronić przed zimnem. Deszcz padał jeszcze, gdy mijałam rondo pod Golczewem i skręcałam w kierunku mety. Przestałam czuć palce u rąk i stopy. By wykonać jakąkolwiek zmianę przerzutek musiałam angażować całą rękę - ni byłam w stanie zgiąć pojedynczych palców. Wyciągnięcie czegokolwiek z kieszonek graniczyło z cudem. W tamtej chwili oddałabym nerkę za kubek ciepłej herbaty. Mam obie nerki - herbaty na punkcie na mecie nie było. Stały butelki z wodą - wystarczyła mi ta kapiąca z kasku, więc nie skorzystałam. Pogubiłam się w Nowogardzie na wyjeździe na drugie kółko - totalny brak oznakowania w tym miejscu. 

Tak, ruszyłam na drugie kółko. Stwierdziłam, że lepiej pozostać w ruchu niż zejść z roweru i czekać najpierw na mamę, a później na Krzysia w stanie skrajnego niemal wyziębienia. Perspektywa 111 km bez możliwości wykonania jakiejkolwiek precyzyjnej operacji dłońmi przerażała, ale chyba straciłam na jakiś czas zdolność rozsądnego myślenia. Po wyjeździe za Nowogard znów zaczęło mżyć, ale na szczęście szybko przestało. Tuż przed rondem w Golczewie, minął mnie Krzyś pędzący z niewielką grupką, poza nimi nie mijał mnie już nikt. Zrobiłam się spokojniejsza, wiedząc, ze zostało mu 20 km i będzie na mecie. Mama mijała mnie tuż za Nowogardem, więc i ona była już pewnie na mecie. A ja rzeźbiłam... Jak się okazało przez długi czas byłam ostatnim zawodnikiem na trasie. W Golczewie zaczęło wychodzić słońce, ale jak na złość na odsłoniętym odcinku między Golczewem a Kamieniem Pomorskim wiał wiatr w twarz. 16-18 km/h, nie więcej. Odzyskiwałam powoli władzę w dłoniach, więc sięgnęłam po żel. Bo słodki, smaczny, jak kisiel i ogólnie - na pocieszenie, że wieje. Od Kamienia Pomorskiego było już znacznie lepiej. Właściwie...niewiele pamiętam, poza ciepłym uśmiechem pomiarowca w Stuchowie. Autopilot i do przodu. Pilnować jedzenia, żeby dojechać i...jechać. W Gryficach minęłam dwóch chłopaków na szosach, po chwili mnie dogonili, chwilę, po kołomąckich dziurach jechaliśmy razem, ale zostali na górce pod Jasielem i już mnie nie dogonili. A na kolejnej górce w kolejnej wsi czekał...Krzyś z ciepłą słodką herbata, batonikiem i słowem otuchy. Do mety zostało mi ponad 20 km, byłam wykończona, a jakby nowe siły we mnie wstąpiły. Krzysia jeszcze kilkakrotnie mijałam, gdy wyprzedzał mnie samochodem, stawał na leśnych parkingach i robił mi zdjęcia seriami (jest ich dużo, bardzo dużo, a nawet jeszcze więcej). Przy okazji pomógł drugiemu Krzysiowi, któremu zwinięto punkt żywnościowy w Gryficach i Iwonie, której potrzebna była pomoc z kołem. 

Na metę wjechałam po 10 godzinach. Niemal sucha, poza butami i skarpetkami, które można było wykręcić. Palce u dłoni mrowiły nieprzyjemnie i jeszcze jakiś czas później nie miałam w nich w pełni czucia. Czekał na mnie Krzyś, mama i jej przyjaciółka Ania, która zaprosiła nas na pyszny obiad z domowym rosołem
W kategorii byłam bezkonkurencyjna - byłam jedyną kobietą startującą na rowerze innym na dystansie giga i jedyną z kategorii K2. W open byłam trzecia od końca. Dla równowagi Krzyś był w open trzeci. I pierwszy w kategorii. 
Przejchałam, nie dostałam zapalenia płuc, nie umarłam w rowie. Ze strat - zszedł mi lakier z paznokci i tyle.
Relacja mamy
Relacja Krzysia

Spacer z mamą

Czwartek, 27 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Zaczynam długi weekend. Półtora tygodnia długiego weekendu. W planach maraton w Nowogardzie już w tę sobotę, od poniedziałku Wrocław, a na zakończenie Warszawa. W międzyczasie trochę pobędę w domu - jeżeli pogoda w końcu się ogarnie, to jest nadzieja na jeżdżenie. 
Więc żeby uczcić wolne wycignęłam dziś mamę na prawie 70 km do Kamienia Pomorskiego i z powrotem. Lekko, łatwo i przyjemnie.

Spacerek z mamą

Poniedziałek, 24 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Po dwóch dniach kopania grobów i robienia góry stwierdziłam, że siłownia to zły pomysł, ale rower może być. Mama musiała jechać do Kołobrzegu i udało mi się przekonać ją, że warto zrobić to rowerami. Było zimno, mokro, a do domu pod silny wiatr wiatr, ale przy okazji było też warto. Jak nic. Najpierw na Mrzeżyno, później pseudopasem rowerowym do Rogowa i dalej ścieżką przez Dźwirzyno aż do Kołobrzegu, który przejechałyśmy także ścieżkami niemal w całości. Po załatwieniu spraw jabłecznik na ciepło i powrót tą samą drogą. Sam Kołobrzeg znów zimny i wietrzny, przemarzłam ze względu na przerwy i wolne tempo - z powodu spacerowiczów, którym wydaje się, że są rowerami. Zapis z licznika nie do końca miarodajny - rower chwilami prowadzony (sprawdzałyśmy w którym lokalu jest kawiarnia, a nie pizzeria). 
A Endo zdechło. 

To nad Bałtyk

Wtorek, 18 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
Zostałam sama w domu, rano za oknem na autach śnieg, więc już psychicznie nastawiałam się na siłownię. Ale po 10 zadziało się na zewnątrz i wyszło słońce. Chwyciłam więc górala i ruszyłam. Pamiętając o kierunku dzisiejszego wiatru wybrałam trasę na Cerkwicę - Lędzin - Pogorzelicę - Mrzeżyno. Pod wiatr tylko odcinek Cerkwica - Pogorzelica, później schowałam się w lesie. Wprawdzie momentami troszkę dmuchało, ale nie zatrzymywało mi już roweru w miejscu. Za to powrót z centralnym wiatrem prosto w plecy - żyć, nie umierać. 

Endo z zeżartym początkiem i końcem

Wielkanocnie

Niedziela, 16 kwietnia 2017 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Ja, Krzyś i pełne szczęście - czyli Wielkanoc nad morzem i niedzielna pogoda na chwilę roweru. Na spacerze w Rewalu stwierdziliśmy, że rower. Powrót do domu, szybka zmiana outfitów i wio! Po drodze odwiedziny u Babci i Dziadka <3 a później do Mrzeżyna. Jeszcze jazda po plaży, cała sesja na tle morza, w morzu, w czasie jazdy, na stojąco... Słodko, błogo i bajkowo. Mało rowerowe, ale dobre święta, oj dobre...

5 km bez sensu

Poniedziałek, 10 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
Po wczorajszym powrocie do domu bardzo późno (albo już wcześnie) było mi dziś trudno się zebrać. Ale się zebrałam. Nie żałuję, przynajmniej się obudziłam, bo takiej dawki emocji dawno nie dostarczyło mi żadne wyjście na rower. Wieje. Mocno, Tak mocno, że podejrzewam się o chwilowe zaćmienie umysłu, że wylazłam na ten rower. Najpierw więc dostałam w twarz wiatrem. A zaraz potem mgłą. Która okazała się piaskiem zawieszonym przez wiatr w powietrzu. Ot, peeling. Później mało nie zostałam walnięta przez jakiegoś palanta, który nie wpadł na to, że przy tak silnym bocznym wietrze nierozsądnie jest wyprzedzać rowerzystę na pół metra bez zmiany pasa. Na deser zrobiłam sobie jeszcze górkę między rondami w Trzebiatowie - ot 100 m. Z górki musiałam zagiąć bardziej niż pod. Także tak. Kwietniowe jeżdżenie leży i kwiczy - jak byłam chora albo w pracy, to pogoda cudna i idealna - jakbym mogła iść pojeździć, to zimno, wietrznie lub deszczowo. Trzeba chyba na dobre przeprosić się z siłownią. 

Po przerwie

Czwartek, 6 kwietnia 2017 · Komentarze(0)
Po przymusowym ponad tygodniowym przestoju mogłam dziś wsiąść na rower. Z upiornego przeziębienia został jeszcze kaszel i zadyszka chwytająca zdecydowanie za szybko. Ale jechało się dziś nieźle. Powoli wracam na trasę. ;) 

Powolutku

Wtorek, 28 marca 2017 · Komentarze(0)
2 godziny krócej w pracy, więc grzechem byłoby nie skorzystać z pięknego słoneczka. Wprawdzie coś mi świszcze w gardle, a oczy przez pierwsze 10 km zamykały się niemal same, ale po wczorajszych 10 km, dziś postanowiłam nie odpuścić. Stałą trasą do Świerzna z nawrotem na rondzie.Ot taka ładna mairka niewymagająca myślenia - po prostu człowiek jedzie przed siebie.

Prawie nic

Poniedziałek, 27 marca 2017 · Komentarze(0)
Rano urzędy, banki, dentysta. Po południu spacer z psem i miał być rower ze znajomym. Znajomego telefon nie odpowiada, to jadę sama. Wyjazd za miasto w stronę Cerkwicy - 15 km/h pod silny zachodni wiatr. Rewiduję swoje plany i ograniczam maksymalnie do ronda w Cerkwicy albo spotkania z mamą - co pierwsze. Dojeżdżam do zjazdu na Chomętowo i widzę wyprostowaną sylwetkę w jasnej koszulce. Na liczniku przejechanych 5 km. Razem z powrotem - 10. Nie mój dzień. ;) 

120 w słoneczku

Niedziela, 26 marca 2017 · Komentarze(1)
Okoliczne drogi opanowały dziś jednoślady. Ze względu na rozpoczęcie sezonu motocyklowego w Gryficach całe multum tych maszyn mijało mnie po drodze. Ale wszelkiej maści dosiadaczy rowerów też nie brakowało - od chłopca z opiekunem mijanych tuż po wyjeździe z domu, poprzez mocną grupę na szosach wyprzedzającą mnie w Stuchowie (jak mnie zawsze bawi "dawaj z nami!" "łap się na koło!" Tak, tak chłopcy, już się łapię, od razu. Ale do domu to mnie odholujecie później, nie?), na towarzyszu kilku km między Truskolasem a Golczewskim rondem skończywszy. 
Za Gryficami postanowiłam skręcić dziś na Trzygłów, w nadziei, ze tamtejsza droga wygląda lepiej niż ta przez sam Kołomąć. Nie, nie wygląda. Później jeszcze wydawało mi się, że ktoś wspominał o zrobionej drodze na Truskolas - i znów - wydawało mi się. Droga typu "między dziurami bywa asfalt", a później gdy już asfalt, owszem, był, to ten najgorszej jakości z dużymi kamyczkami, po którym jedzie się jak po tarce, a opona zdaje się przyklejać do nawierzchni. Ale trasa miła, malownicza. Następnym razem może z Gryfic pojadę normalnie na Płoty i tam dopiero wskoczę na tę do Golczewa? To powinno pozwolić ominąć większość słabych kawałków.
Wyjechałam dziś o godzinę za późno - do Kamienia Pomorskiego pomorskiego dojechałam już z wiatrem w twarz (którego wcześniej nie było i którego miało nie być. Był. Nad morzem jest zawsze). Na moich oczach wiatraki zaczynały z wolna ruszać i rozkręcać się niemrawo. Ale było dobrze. To znów najdłuższy dystans od niemal dwóch lat. Dobrze wrócić na trasę. 
Z obserwacji przyrodniczych dziś tylko chmurki, obłoczki - takie mięciutkie, jak naklejone na cukierkowy błękit nieba - coś pięknego! 

Endo