Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:985.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:42:58
Średnia prędkość:22.93 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:49.25 km i 2h 08m
Więcej statystyk

Praca

Czwartek, 27 lipca 2017 · Komentarze(0)
Dziś drobna zmiana trasy - fragment skrócony dwupasmówką - jak będę spóźniona, to spoko, w innym wypadku - nie warto, szkoda nerwów. 

Pierwszy szlif

Poniedziałek, 24 lipca 2017 · Komentarze(2)
Przejechałam na tym rowerze już sporo ponad 6 tys. km w bardzo różnych warunkach po bardzo różnych drogach. Nie straszne były mi mrozy, ulewy i drogi urągające wszelkim normom. Poległam w starciu z rondem wracając z pracy. Bilans strat? Obite lewe biodro, zdarty prawy łokieć (rozdarta wiatrówka), podrapany lewy nadgarstek. Rower niemal bez szwanku - podrapany pedał. Wstałam, otrzepałam się i pojechałam dalej. Szkoda wiatrówki, bo ja lubię. I, kurczę, ironia losu - wrzuciłam do pranie obie pary rękawiczek i jechałam dziś bez - stąd zadrapania na dłoni. 

XIV Klasyk Kłodzki 2017

Sobota, 22 lipca 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Na niecały tydzień przed maratonem na stronie organizatora pojawiła się informacja, że impreza zostaje pozbawiona dystansu giga. Smutna i przykra informacja, szczególnie, ze trasa została dodatkowo skrócona i mega zamiast 110 miała tylko 95 km. Wyposażona w te wiadomości nie zastanawiałam się już nad wyborem roweru. Tydzień wcześniej przepykałam 130 km w górach na białym, to i 95 pojadę na białym. Szczególnie, że ubiegłotygodniowy trening składał się głównie z podjeżdżania i zjeżdżania, bardzo niewiele było odcinków do normalnej jazdy, w przeciwieństwie do maratonu w Zieleńcu.
W piątek popołudniu Krzysiu przyjechał po mnie do Wrocławia. Zjedliśmy obiad, zapakowaliśmy rower i bagaże i ruszyliśmy do Zieleńca, gdzie już czekała na nas mama. Dojechaliśmy do Chaty Zielenieckiej, rozgościliśmy się w pokoju i zjedliśmy na kolację mamine pierogi z jagodami (uwielbiam!). 
Rano pobudka dopiero ok. 6, czyli dość późno jak na maraton. Starty dopiero od 8, więc można było na spokojnie się przygotować. Na starcie pogoda ładna - słońce, ale jeszcze poranny chłód, który wyraźnie poczułam w drodze do granicy. Dopiero na pierwszym czeskim podjeździe zaczęło robić mi się ciepło. I tak miało pozostać już do końca, mimo popadującego czasem deszczu. Niemal przez całą trasę ktoś mijał mnie, kogoś ja. Kilka osób pozdrowiło mnie serdecznie, Krzyś podjechał chwilę razem ze mną dopingując i motywując do jazdy, Jacek wyraził podziw, ze mija mnie dopiero po 75 km (startował pół godziny po mnie, więc nic dziwnego). 
Zjazd winny za skrócenie trasy okazał się nie odbiegać od standardów, do których przywykłam na klasykach - wprawdzie ręce zmęczyły mi się trochę bardziej przy trzymaniu kierownicy, ale sądzę, że winna jest tu zmiana roweru na ten ze sztywnym widelcem. Nie miałam potrzeby specjalnie tam zwalniać - nie jechałam wprawdzie 60 km/h, jak w Czechach, ale 40 było spokojnie osiągalne. Nowy dla mnie podjazd pod Spaloną okazał się...mało spektakularny. Dość dziurawy, malowniczy, ale do podjechania na spokojnie. A później już tylko 15 km do mety, w tym podjazd pod samą metę - po krótkiej trasie nie sprawił mi najmniejszego problemu. Nie zgubiłam się, nie zaliczyłam gleby, ani żadnego defektu roweru - dojechałam w niezłym czasie, plasując się pośrodku stawki kobiet na tym dystansie. Było fajnie. Przejazdem w tym maratonie potwierdziłam swoją pozycję na drugim miejscu Generalki Górskiej PP.
Po przejechaniu wykąpałam się, ogarnęłam, spakowaliśmy auto, zjedliśmy obiad i, po szybszym odebraniu mojego trofeum, ruszyliśmy do Wrocławia, gdzie spędziliśmy bardzo miłe popołudnie <3  

Kręcenie po mieście

Wtorek, 18 lipca 2017 · Komentarze(0)
Najpierw z domu do pracy i z pracy do domu, później przejażdżka z kolegą z pracy i kolegą kolegi z pracy w tempie iście spacerowym, a na koniec jeszcze wypad do mieszkania siostry na zwiedzanie. Nic ambitnego, ale 50 poleciało zanim się obejrzałam. 

W góry!

Niedziela, 16 lipca 2017 · Komentarze(1)
Uczestnicy

Górskie plany na ten weekend mieliśmy już od jakiegoś czasu. Wszystko jednak rozbijało się o pogodę. A tak wg prognoz miała okazać się nieciekawa. Wobec tego w sobotę każde z nas trenowało sobie, a popołudniu umówiliśmy się we Wrocławiu. W niedzielny poranek mieliśmy wyjechać w Izery do mamy, ale znów prognozy nas od tego odwiodły (jak twierdzi mama - niepotrzebnie - nie było burz). Postanowiliśmy więc znaleźć jakiś kawałek gór, gdzie padać wg prognoz nie będzie. I tak przed południem wyruszyliśmy do Pieszyc. Tam złożyliśmy rowery, ogarnęliśmy się i ruszyliśmy w górę. W planach przełęcz jugowska w te i we wte. Po kilku podjazdach i zjazdach każde w swoim tempie uznaliśmy jednak, że może coś dla urozmaicenia i ruszyliśmy wspólnie w kierunku Nowej Rudy i dalej Tłumaczowa. Dojechaliśmy do czeskiej granicy na pamiątkowe selfie, a później wróciliśmy się i dwukrotnie podjechaliśmy pod kopalnię melafiru w Tłumaczowie. Stamtąd na Nową Rudę, Jugów, przełęcz i do auta. Wyszło mi ok 2500 m w pionie - Krzysiowi wyszło coś ok. 3000 m, ale on zrobił 20 km więcej - szybciej podjeżdżał pod przełęcz jugowską niż ja - mi wyszło 6 podjazdów, jemu chyba 7,5 ;) 
Umęczyłam się strasznie, ale było warto. Ghost dał radę i ja dałam rade na nim. Dobrze, że jutro wolne :D 
Ogólnie dobry weekend. Jestem zadowolona. I szczęśliwa <3