Mniej więcej tak wyglądał mój dialog z mamą dziś przed 17. O 17 siedziałyśmy już na rowerach i jechałyśmy w stronę zachodzącego słońca. Godzinka, 20 km i od razu człowiekowi lepiej. Ot, spacerek.
Dziś wieje i pada. Jutro ma łeb urywać - zdecydowanie nie ma co myśleć o rowerze w taką pogodę, pozostaje więc bieganie - w deszczu, wietrze i po błocie. Lepsze to, niż nic.
I znów słoneczko, słaby wiatr, ciepełko. Kierunek morze. Tym razem pętelka nieco dłuższa - Cerkwica-Lędzin-Pogorzelica-Mrzeżyno i do domu. Jechało się pięknie, tradycyjna przerwa na punkcie widokowym na wydmach. Tylko endo zdechło, więc zapis jedynie z licznika.
O 10 rano termometr pokazywał 5 stopni na plusie. O 12 już 10 i nadal nie padało na niego słońce. Wobec tego tuż po południu ruszyłam w stronę Mrzeżyna. Wiatr nie był silny, ale już wyczuwalny i nad morze miałam go w plecy, więc jechało się bajecznie. Nad morzem cisza, woda spokojna, pełne słońce, nieliczni spacerowicze. Cudownie. W drodze powrotnej wiatr w twarz, więc prędkość troszkę gorsza, ale nadal nie było źle. Po drodze jeszcze przystanek u babci (w sobotę domowe pączki!
Gdy wychodziłam z domu była mgła, szadź, mróz. Gdy wracałam - grzało słońce. Wiatru zero. Na jutro prognozy zapowiadają słońce od rana, wyższą temperaturę i dalej znikomy wiatr - jadę nad morze! ;) A dziś pobiegać trzeba było, żeby bezkarnie móc się walentynkowo opychać :D
-4 na termometrze, zero wiatru (wiatraki stały), lekko zamglone powietrze i godzinkę pokręcone. Nie lubię takich temperatur i z utęsknieniem czekam na wiosnę.
Zaczynam ferie. I nie wiem, czy nie cieszę się z nich bardziej niż uczniowie. Miało być bieganie, ale ścieżki w parku jeszcze oblodzone, temperatura za to całkiem przyjemna i padło na rower, pomimo silnego wiatru. 20 km, Cerkwica i do domu - w jedną stronę średnia wyniosła ok. 27km/h, na całości niecałe 23. Na rondzie mało mnie nie wkuło w miejscu, jak nagle wiać zaczęło na wprost. Ale było pięknie.