Do Sobótki na lemoniadę
Niedziela, 15 lipca 2018
· Komentarze(1)
Niedzielny poranek spędziłam z Marzenką na Wrocławskim Bazarze Smakoszy - Pampoochy, mango lassi, ukraińskie słodkości, a później jeszcze brownie i kawa w maku :D
Na popołudnie zaplanowany miałam rower - dystans nieco dłuższy niż 50 km, ale bez szaleństw. Z domu udało mi się wyjechać przed 14 i ruszyłam stałą trasą ku wyjazdowi z miasta. Na światłach przed granicą Wrocławia dojechało do mnie dwóch rowerzystów. Ale światła się zmieniły, więc nawet nie zdążyłam się odwrócić i przywitać. Ruszyłam. Panowie po chwili mnie wyprzedzili, a ja z przekory postanowiłam podczepić się na chwilę. Wiedziałam, że tempo 40 km/h nie jest dla mnie na dłuższą metę, ale kawałek pociągnę. Do Żórawiny na przykład, gdzie skręcę w inną stronę, żeby nie było obciachu, że odpadłam, tylko że o tak - miałam inny plan na trasę. Odstawać zaczęłam trochę wcześniej, ale dzielnie goniłam. A chłopacy...zwolnili widząc, że zostałam. Dojechałam więc i zapytałam o plany na tę jazdę. I wyszedł plan na wspólne ok. 100. Proponowane dwie trasy - albo okrążenia Żórawina - Węgry - Galowice, albo do Sobótki. Na rozjeździe stwierdziliśmy, że Sobótka - tempo było na tyle wysokie, że mieliśmy wyrobić się na 17 do Wrocławia - mecz, te sprawy. Ale nie wkalkulowałam w to przerwy na kawę/sok/lemoniadę w Sobótce, więc w mieście byliśmy 20 minut później. Pamiątkowe selfie, wymiana namiarów i rozjazd w swoje strony. Tempo, jak na mnie, wysokie - szczególnie w dość silnym wietrze i na treningu, a nie zawodach. Ale w sumie dobrze - czasem trzeba.
Na popołudnie zaplanowany miałam rower - dystans nieco dłuższy niż 50 km, ale bez szaleństw. Z domu udało mi się wyjechać przed 14 i ruszyłam stałą trasą ku wyjazdowi z miasta. Na światłach przed granicą Wrocławia dojechało do mnie dwóch rowerzystów. Ale światła się zmieniły, więc nawet nie zdążyłam się odwrócić i przywitać. Ruszyłam. Panowie po chwili mnie wyprzedzili, a ja z przekory postanowiłam podczepić się na chwilę. Wiedziałam, że tempo 40 km/h nie jest dla mnie na dłuższą metę, ale kawałek pociągnę. Do Żórawiny na przykład, gdzie skręcę w inną stronę, żeby nie było obciachu, że odpadłam, tylko że o tak - miałam inny plan na trasę. Odstawać zaczęłam trochę wcześniej, ale dzielnie goniłam. A chłopacy...zwolnili widząc, że zostałam. Dojechałam więc i zapytałam o plany na tę jazdę. I wyszedł plan na wspólne ok. 100. Proponowane dwie trasy - albo okrążenia Żórawina - Węgry - Galowice, albo do Sobótki. Na rozjeździe stwierdziliśmy, że Sobótka - tempo było na tyle wysokie, że mieliśmy wyrobić się na 17 do Wrocławia - mecz, te sprawy. Ale nie wkalkulowałam w to przerwy na kawę/sok/lemoniadę w Sobótce, więc w mieście byliśmy 20 minut później. Pamiątkowe selfie, wymiana namiarów i rozjazd w swoje strony. Tempo, jak na mnie, wysokie - szczególnie w dość silnym wietrze i na treningu, a nie zawodach. Ale w sumie dobrze - czasem trzeba.