200 w góry

Niedziela, 13 maja 2018 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Ze względu na zbliżający się maraton w Radkowie i wychylający się już zza rogu ultramaraton Piękny Zachód wraz z Krzysiem postanowiliśmy wybrać się na dłuższy trening, zahaczyć w jego czasie jakieś góry, sprawdzić, czy mocowanie sprzętu na 500 km nie będzie mi zawadzało w czasie jazdy i spędzić razem znowu trochę czasu. 
Trasę rozpoczęliśmy przed 9 rano i ruszyliśmy w stronę Sobótki "moją drogą", jak ją nazywa Krzyś - sam jeździ główną, czego ja staram się unikać, wybierając trasę boczną, przez mniejsze miejscowości: Żórawinę, Węgry, Brzozę, Borów, Mańczyce, Jordanów. W Świątnikach skręcamy na trasę "Mnicha", ale pod prąd. Mój towarzysz zdziwiony jest długością podjazdu od tej strony - zawsze pokonywał go jako zjazd w ramach wyścigu. Później zamiast trzymać się trasy jedziemy prosto, na druga stronę wzgórz, w stronę Dzierżoniowa. Kolejne wsie, łąki, pola... Gdzieś zatrzymujemy się na zdjęcia, gdzie indziej komentujemy stan drogi, pozdrawiamy licznych tego dnia kolarzy. Dzierżoniów przejeżdżamy trochę na "czuja", udaje się nam jednak trafić na drogę do Pieszyc. Tak odbijamy na Przełęcz Jugowską, którą pokonujemy moim, niezbyt dobrym tego dnia, tempem. Kilkudniowe niedospanie i zmęczenie dało mi się mocno we znaki. Staram się pilnować układu stóp (lewa mi niestety doskwiera), kadencji (dotychczas była zdecydowanie za niska), przerzutek, pozycji...i całej masy innych spraw. Docieramy na górę, wyciągami kanapki i zjeżdżamy na drugą stronę, kierując się do Nowej Rudy. Odkąd ją pamiętam - jest rozkopana. W tym, czy w innym miejscu, ale mam wrażenie, że cały czas. Przejeżdżamy przez miejscowość i kierujemy się w stronę czeskiej granicy, robimy zdjęcie pod tablicą i zawracamy na podjazd pod kopalnię, który każde z nas robi swoim tempem. Po drodze widzę rozjechaną i wyschniętą żmijkę, później spada mi łańcuch na jednym z sztywniejszych miejsc tej hopki. Nakładam go i ruszam pod górkę. Na szczycie wywiązuje się krótka dyskusja na temat drogi, którą zjeżdżaliśmy z tego miejsca niemal rok wcześniej - ja twierdzę, że zjechaliśmy tak, jak wjeżdżaliśmy, Krzyś uważa, że przeciwnie - zjechaliśmy w drugą stronę. Sprawdzimy w domu ;)
Zjeżdżamy do Radkowa, później Ratno, dłuższa przerwa przy przydrożnym sklepiku, Ścinawka i powrót tą samą drogą - Nowa Ruda, Przełęcz Jugowska, Pieszyce, Dzierżoniów. Później jednak skręcamy na Wiry i Tąpadła, zjeżdżamy do Sobótki i postanawiamy wracać główną drogą. Wieje silny wiatr, a ja jestem już zmęczona (najłatwiej to poznać, gdy przestaję się odzywać - to znaczy, że mam kryzys;). Liczymy na to, że wczesnym wieczorem w niedzielę ruch na tej trasie będzie już niewielki. Przeliczyliśmy się - trafiamy na potężną falę powrotów z komunii. Niedzielni kierowcy trąbią, wyprzedzają na żyletkę, zachowują się jak skończeni frustraci. 
Do domu docieramy po niemal 11 godzinach. Przede wszystkim bolą mnie stopy, ból mięśni zacznę odczuwać dopiero w nocy. Jestem jednak zadowolona. Średnia wprawdzie nie powala, ale celem jaki sobie postawiłam, jest przejechać te 500 km. Po prostu.

STRAVA

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.