Sylwestrowy wjazd na Ślężę

Niedziela, 31 grudnia 2017 · Komentarze(5)
Za mną bardzo intensywny czas. I zakończenie ma intensywne. Po zmianie planów Świąteczno-Sylwestrowo-życiowych trzeba było znaleźć alternatywne zakończenie dla tego roku. Postanowiłam więc wjechać na Ślężę w ramach imprezy zorganizowanej prze Bartosza Huzarskiego. Podrzuciłam pomysł także koledze z pracy, który się do tej idei zapalił i we dwójkę ruszyliśmy dziś rano z Wrocławia do Sobótki na zbiórkę. Żmudny wjazd po błocie i kamieniach wśród minimum kilkudziesięciu innych podobnych nam zapaleńców, totalnie ciepła, mimo chłodu, atmosfera na szczycie, szaleńczy (jak dla mnie) zjazd w dół. Jak mój kolega stwierdził – w takich imprezach najfajniejsze jest to, że niby niemal nikogo nie znasz, a i tak wszyscy jesteście kumplami. Kiełbasa z ogniska dawno mi tak nie smakowała jak na szczycie Ślęży, którą chciała zdobyć już od pół roku. Było pięknie. Szczególnie, że tym wyjazdem zdobyłam także pewien challenge.
.

W czasie świąt jakiś głos (i to wcale nie w mojej głowie) stwierdził „Ej, dasz radę, zrób Raphe 500!”, a z tym głosem to jest tak, że dotychczas, jak stwierdzał, że dam radę, to dawałam. Zagryzłam więc zęby, zacisnęłam dłoie na kierownicy i jechałam, a głos mnie wspierał (dziękuję!). I dojechałam. Zrobiłam to, mimo kilku przeciwności losu dokonałam tego – podjęłam się wyzwania i podołałam mu – zaliczyłam The Rapha #Festive500. I nie będę kokietować, że „co to dla mnie – 80 km?! Drobiażdżek!” Latem, przy długim ciepłym dniu – jasne, nie ma sprawy, 8 dni po kilkadziesiąt kilometrów to nic takiego. Ale wiatr, zimno, upadek, szybkie ciemności mnie zmęczyły. Do tego trzeba pamiętać, że pierwsze trzy dni jeździłam w górach, kolejne cztery godziłam rower z 8 godzinami na nogach w pracy, a ostatniego dnia zdobyłam szczyt. Jestem z siebie dumna. Zmęczona, ale dumna. Udowodniłam sobie, że potrafię znaleźć w sobie siłę. I to jedno z moich noworocznych postanowień. Mam dwa: siła i konsekwencja.

To był długi rok, obfitujący w wydarzenia. Wiele się w tym czasie zmieniło – począwszy od mojego stanu cywilnego i nazwiska (krok w tył), poprzez zmianę miejsca zamieszkania (krok w przód), usamodzielnienie się (kolejne dwa kroki w przód), aż po mocną, jak na mnie jazdę (epokowy skok). Jakby nie patrzeć wychodzi na plus. To był dobry rok. Niezależnie od kilku niepowodzeń, gorszych dni i rozczarowań, był dobry. Pełen radości, dobrych emocji, jasnych dni. Ten nadchodzący też takim uczynię. A nawet lepszym – uniezależniając swoje szczęście i radość od innych.

Dziś dzień dla mnie. Najpierw zdobywam szczyty, kończę robić porządek w swojej głowie – przez te 8 dni dużo miałam na to czasu w samotności na dwóch kółkach – i w pokoju – głupio wejść w Nowy Rok z uporządkowaną głową i bałaganem w mieszkaniu. A później będę jeść dobre rzeczy, czytać dobre książki i długo spać. A jutro znów wsiądę na rower witać kolejny rok pełen szans.

Ten rok był dla mnie długi, ale paradoksalnie wciąż za krótki...

Komentarze (5)

Brawo! Wszystkiego dobrego w 2018 :)

Ilona 18:42 poniedziałek, 1 stycznia 2018

Gratulacje :) Dumny jestem! :)

kris91 16:17 niedziela, 31 grudnia 2017

Gratki KOchana, tylko nie szarżuj :*

akacja68 15:57 niedziela, 31 grudnia 2017

Powodzenia w realizacji postanowień. Tak trzymaj jak dziś :)

jolapm 15:46 niedziela, 31 grudnia 2017

Spokoju i rozwagi w podejmowaniu decyzji !
Do siego roku ... ! :)

Jurek57 15:39 niedziela, 31 grudnia 2017
Komentowanie jest wyłączone.