Zima pod Wrocławiem
Niedziela, 10 grudnia 2017
· Komentarze(1)
Ten weekend miał wyglądać całkiem inaczej. Ale jest, jak jest i nic już na to nie poradzę. Wczoraj dzień przeleżany i przespany, bo świat był zbyt nieprzyjazny. Ale dziś wyglądał już trochę lepiej, więc wstałam, zjadłam śniadanie i ruszyłam. Dojechałam do Jordanowa i wróciłam. Kilka razy musiałam zagiąć przed puszczonymi luzem po wsiach Azorkami (w tym jednym dorodnym wilczurowatym), zaliczyłam niegroźną glebę i wywietrzyłam trochę głowę.
Całą drogę świeciło słońce, niebo było bezchmurne, temperatura ok. 0, tylko wiatr przez 2 godziny mnie strasznie wymęczył - zimny, silny i porywisty wiejący w twarz. Za to z wiatrem jechało się bajecznie.
Szkoda tylko, że nie mogę dopełnić pewnych rytuałów, które przez rok weszły mi w nawyk.
Byle do wiosny - buty, skarpetki, ochraniacze dają radę, ale półgodzinne grzanie stóp po przejażdżce nie jest takie fajne...
Całą drogę świeciło słońce, niebo było bezchmurne, temperatura ok. 0, tylko wiatr przez 2 godziny mnie strasznie wymęczył - zimny, silny i porywisty wiejący w twarz. Za to z wiatrem jechało się bajecznie.
Szkoda tylko, że nie mogę dopełnić pewnych rytuałów, które przez rok weszły mi w nawyk.
Byle do wiosny - buty, skarpetki, ochraniacze dają radę, ale półgodzinne grzanie stóp po przejażdżce nie jest takie fajne...