Do Mamusi!
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017
· Komentarze(2)
W poniedziałek na 6 do pracy, więc od 14 druga część długiego weekendu. Krzyś miał inne plany, więc ja uznałam, że odwiedzę mamusię. Zaraz po pracy wsiadłam więc na rower (inny niż w planach - miałam jechać Ghostem, ale przy ostatnim pompowaniu chyba ostatecznie uszkodziłam wentyl w tylnej dętce i zeszło z niej całe powietrze) i ruszyłam w stronę Gór Izerskich. Trasa wraz z porannym dojazdem do pracy wyniosła niecałe 150 km, więc wcale nie tak dużo, ale nie pamiętam już kiedy ostatnio zrobiłam taki dystans rekreacyjnie. Pierwsza połowa, do Jawora, szła mi całkiem zgrabnie, prędkości mimo wagi roweru i topornych opon nie były dramatyczne. Problem zaczął się po wjeździe w Góry Kaczawskie - prędkość coraz bardziej spadała. Do tego te tereny pełne są dróg, które kłamią - wydaje się człowiekowi, że jest dupa wołowa i jedzie po płaskim jakąś dramatycznie niską prędkością, a później obraca się do tyłu, patrzy na tę drogę i widzi, ze ostatnie, co można o niej powiedzieć, to to że prowadzi po płaskim. Kilkakrotnie trafiłam na podjazdy o 11% nachyleniu, jak informowały znaki drogowe, raz GPS wywiódł mnie na szutrowy zjazd, ale ogólnie nie było źle. Aż do Jeleniej Góry... Z pracy nie zabrałam wiatrówki, więc zaczęło robić mi się zimno, w twarz świeciło mi zachodzące słońce, pilnowałam trasy przejazdu i byłam jakaś taka rozkojarzona... W efekcie wjechałam w lampę, którą ktoś w swoim geniuszu zaprojektował na ścieżce rowerowej. Szarą. Spory kawałek od brzegu. W efekcie zaliczyłam efektowną glebę - nie wiem jak, ale dość mocno nadwyrężyła mi ona barki i ramiona (możliwe, że jest to efektem wyrwania mi kierownicy z rąk podczas zahaczania o słup) i wylądowałam na wznak na plecach (tych nie obiłam prawdopodobnie dzięki plecakowi). Jak już wylądowałam, to właściwie nie chciało mi się wstawać. Ale podniosłam się, skorzystałam z przymusowej przerwy, zjadłam coś słodkiego i ruszyłam dalej. Na każdej nierówności, krawężniku i studzience widziałam wszystkie gwiazdki spowodowane bólem lewego ramienia. Do głowy przyszło mi nawet dzwonić po mamę, ale uznałam, ze jestem już na tyle blisko, że prędzej ja dojadę do domu, niż ona się ogarnie z dojazdem autem.
Do Gierczyna na górkę dojechałam już całkiem po ciemku. Czekało na mnie ognisko, gorąca kąpiel i pościelone łóżko.
Do Gierczyna na górkę dojechałam już całkiem po ciemku. Czekało na mnie ognisko, gorąca kąpiel i pościelone łóżko.