XIV Klasyk Kłodzki 2017

Sobota, 22 lipca 2017 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Na niecały tydzień przed maratonem na stronie organizatora pojawiła się informacja, że impreza zostaje pozbawiona dystansu giga. Smutna i przykra informacja, szczególnie, ze trasa została dodatkowo skrócona i mega zamiast 110 miała tylko 95 km. Wyposażona w te wiadomości nie zastanawiałam się już nad wyborem roweru. Tydzień wcześniej przepykałam 130 km w górach na białym, to i 95 pojadę na białym. Szczególnie, że ubiegłotygodniowy trening składał się głównie z podjeżdżania i zjeżdżania, bardzo niewiele było odcinków do normalnej jazdy, w przeciwieństwie do maratonu w Zieleńcu.
W piątek popołudniu Krzysiu przyjechał po mnie do Wrocławia. Zjedliśmy obiad, zapakowaliśmy rower i bagaże i ruszyliśmy do Zieleńca, gdzie już czekała na nas mama. Dojechaliśmy do Chaty Zielenieckiej, rozgościliśmy się w pokoju i zjedliśmy na kolację mamine pierogi z jagodami (uwielbiam!). 
Rano pobudka dopiero ok. 6, czyli dość późno jak na maraton. Starty dopiero od 8, więc można było na spokojnie się przygotować. Na starcie pogoda ładna - słońce, ale jeszcze poranny chłód, który wyraźnie poczułam w drodze do granicy. Dopiero na pierwszym czeskim podjeździe zaczęło robić mi się ciepło. I tak miało pozostać już do końca, mimo popadującego czasem deszczu. Niemal przez całą trasę ktoś mijał mnie, kogoś ja. Kilka osób pozdrowiło mnie serdecznie, Krzyś podjechał chwilę razem ze mną dopingując i motywując do jazdy, Jacek wyraził podziw, ze mija mnie dopiero po 75 km (startował pół godziny po mnie, więc nic dziwnego). 
Zjazd winny za skrócenie trasy okazał się nie odbiegać od standardów, do których przywykłam na klasykach - wprawdzie ręce zmęczyły mi się trochę bardziej przy trzymaniu kierownicy, ale sądzę, że winna jest tu zmiana roweru na ten ze sztywnym widelcem. Nie miałam potrzeby specjalnie tam zwalniać - nie jechałam wprawdzie 60 km/h, jak w Czechach, ale 40 było spokojnie osiągalne. Nowy dla mnie podjazd pod Spaloną okazał się...mało spektakularny. Dość dziurawy, malowniczy, ale do podjechania na spokojnie. A później już tylko 15 km do mety, w tym podjazd pod samą metę - po krótkiej trasie nie sprawił mi najmniejszego problemu. Nie zgubiłam się, nie zaliczyłam gleby, ani żadnego defektu roweru - dojechałam w niezłym czasie, plasując się pośrodku stawki kobiet na tym dystansie. Było fajnie. Przejazdem w tym maratonie potwierdziłam swoją pozycję na drugim miejscu Generalki Górskiej PP.
Po przejechaniu wykąpałam się, ogarnęłam, spakowaliśmy auto, zjedliśmy obiad i, po szybszym odebraniu mojego trofeum, ruszyliśmy do Wrocławia, gdzie spędziliśmy bardzo miłe popołudnie <3  

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.