5 km bez sensu
Poniedziałek, 10 kwietnia 2017
· Komentarze(0)
Po wczorajszym powrocie do domu bardzo późno (albo już wcześnie) było mi dziś trudno się zebrać. Ale się zebrałam. Nie żałuję, przynajmniej się obudziłam, bo takiej dawki emocji dawno nie dostarczyło mi żadne wyjście na rower. Wieje. Mocno, Tak mocno, że podejrzewam się o chwilowe zaćmienie umysłu, że wylazłam na ten rower. Najpierw więc dostałam w twarz wiatrem. A zaraz potem mgłą. Która okazała się piaskiem zawieszonym przez wiatr w powietrzu. Ot, peeling. Później mało nie zostałam walnięta przez jakiegoś palanta, który nie wpadł na to, że przy tak silnym bocznym wietrze nierozsądnie jest wyprzedzać rowerzystę na pół metra bez zmiany pasa. Na deser zrobiłam sobie jeszcze górkę między rondami w Trzebiatowie - ot 100 m. Z górki musiałam zagiąć bardziej niż pod. Także tak. Kwietniowe jeżdżenie leży i kwiczy - jak byłam chora albo w pracy, to pogoda cudna i idealna - jakbym mogła iść pojeździć, to zimno, wietrznie lub deszczowo. Trzeba chyba na dobre przeprosić się z siłownią.